Jeśli jednak spojrzeć na dane, okazuje się, że wcale tak nie jest. W Europie w ubiegłym roku lepiej niż w 2007 sprzedawało się kilka marek, które nie mieszczą się w pięciomilionowej definicji – w tym m.in. Jaguar, Ferrari, Audi, Mazda czy Nissan. Trudno znaleźć dla ich sukcesu rynkowego wspólny mianownik. Wręcz przeciwnie, wydaje się, że kłopoty mają głównie ci, którzy postawili na produkcję jak najbardziej masową. Liderzy rynku Toyota i GM to główne ofiary kryzysu.
Dlaczego branża motoryzacyjna ma tak poważne kłopoty, nieporównywalne np. z producentami odzieży? Przede wszystkim dlatego, że sprzedaje produkt stosunkowo drogi, którego zwykle nie wymienia się np. co roku. Na dodatek większość samochodów kupuje się na kredyt. Ale te najprostsze wyjaśnienia to tak naprawdę omijanie z dala głównego problemu.
Na kryzysie cierpią głównie te firmy (nie tylko motoryzacyjne), które przez lata wyznawały zasadę – nie wystarczy mieć zysk, musi być on jeszcze lepszy niż przed rokiem. Reszta to przegrani. Taką logikę nagradza rynek kapitałowy. Tyle że utrzymanie ciągłych zwyżek zysków czy przychodów jest praktycznie niemożliwe. Nie można puchnąć w nieskończoność. Zdrowe firmy nie muszą wcale co roku bić rekordów – wystarczy stabilizacja.
Toyota i GM nie zapomniały o tej zasadzie. One jej w ogóle nie przyjęły do wiadomości. Tylko czemu ktoś inny musi teraz płacić za ich pazerność?
Skomentuj na [link=http://blog.rp.pl/salik/2009/01/22/wyznawcy-teorii-wiecznej-dynamiki/]blog.rp.pl/salik[/link]