[srodtytul]Pierwsze starcie: Kruk osaczony[/srodtytul]
Czy Wojciech Kruk wierzył, że może obronić firmę przed wrogim przejęciem? Jeśli tak, to był w swej wierze osamotniony.
– Przyjaciele na ogół starali się nie poruszać tego tematu. Kulturalni ludzie odwracają wzrok, jeśli koś jest w kłopotliwej sytuacji, a oni nie mogą pomóc – mówi Kruk. – Oczywiście zdarzało się, że ktoś telefonował i sugerował, że można by wspólnie podłożyć zatrutą pigułkę i jeszcze na tym zarobić,
Zatruta pigułka w zaskakująco obrazowym języku rynku kapitałowego oznacza działania, które mają zniechęcić do przejęcia firmy lub sprawić, że będzie ono nieopłacalne – można na przykład szybko zawrzeć niekorzystne dla firmy kontrakty.
Wojciech Kruk mówi, że nie rozważał tego poważnie, zastanawiał się jednak nad innym wariantem – Mógłbym sprzedać udziały. I natychmiast założyć inną firmę jubilerską, powiedzmy Kruk Tradycja od Pokoleń. Tak jak pan Grycan, który sprzedał Zieloną Budkę, a potem zajął jej miejsce na rynku. Co mnie powstrzymywało? Miałem ludzi, kontakty, wszystko było pod parą. Był mały problem – wszystko działo się za szybko, a poza tym kierowały mną emocje: zaangażowalem się w obronę tożsamości firmy,
Rozpaczliwie szukając strategii obrony, Kruk zrozumiał w pewnym momencie jedno: walcząc o rodzinną firmę, może pogrążyć swoją rodzinę.
– Bałem się. Zacząłem czuć lęk przed utratą osobistego majątku. Musiałbym zaciągnąć olbrzymi kredyt, by obronić swoją pozycję. I potem przez wiele lat, tak powiedzmy do osiemdziesiątki, godzić się z tym, że wszystko, co firma zarobi, idzie na spłatę kredytu – wyznaje Kruk.
Trudno oczekiwać od konserwatywnego jubilera w garniturze w paski, by przeprowadzał analizę stanów swej duszy. Na pewno musiał czuć się jak w matni.
Każdy fałszywy ruch mógł go pogrążyć. W pewnym momencie poczuł zapewne, że już nie wie, co jest prawdą, a co fikcją i jak dalece przeciwnik kontroluje jego ruchy.
Kiedy na horyzoncie pojawiła się firma jubilerska z Mediolanu – życzliwy potencjalny inwestor, tzw. biały rycerz, który może wykupić pakiet akcji, chroniąc przed wrogim przejęciem – Wojciech Kruk poleciał na rozmowy. Już wkrótce zorientował się, że ten krok został przewidziany lub wręcz zaplanowany przez Rafała Bauera.
Kruk tracił czas i energię, a na końcu ślepej uliczki i tak czekała na niego klęska. Zrozumiał w pewnym momencie, że jego przeciwnik zna jego każde posunięcie, a nawet plany. – Podejrzewaliśmy, że do naszej firmy została dużo wcześniej wstawiona osoba, która przekazywała panu Bauerowi informacje – mówi Wojciech Kruk.
[srodtytul]Kruk na deskach[/srodtytul]
Podobno znajomy biznesmen udzielił Krukowi życzliwej rady: bierz pieniądze i uciekaj, bo cię zniszczą. Ty grasz w szachy, a oni w dupnika.
Wojciech Kruk nie chce komentować tej historii, ale wydaje się wysoce prawdopodobna.
Po trzech tygodniach obrony Kruk skapitulował. Wcześniej na wezwanie Vistuli § Wólczanki pozytywnie odpowiedziały fundusze inwestycyjne, sprzedając swe akcje.
– Chciałem być fair, wolałem uprzedzić akcjonariuszy, że wywieszę białą flagę. Wydałem dość enigmatyczne oświadczenie, że rodzina Kruków nie będzie się angażować w finansową obronę firmy. Sprzedałem wszystko – mówi Kruk.
To był szok. „Jak stracić 170 lat tradycji” – zachłystywały się gazety. „Kruk rzucony na kolana” – pisano.
Klęska Wojciecha Kruka była zarazem chwilą największego triumfu Rafała Bauera. Jeśli nie można mieć własnej tradycji, można zniszczyć cudzą. Bauer został człowiekiem, któremu udało się przeciąć 170 lat historii jubilerskiej rodziny.
Czy można sobie wyobrazić większą apoteozę drapieżnego sukcesu biznesmena niż zdjęcie, na którym siedzi rozparty w kabriolecie, na tle salonu jubilerskiego należącego jeszcze niedawno do rywala?
Gdyby szukać analogii w innych kulturach, przypomina to wyrwanie serca wrogowi lub zawieszenie jego skalpu.
Rafał Bauer mówi dziś, że to zdjęcie – częściowo fotomontaż – nie było jego pomysłem i uważa je za brutalną zagrywkę mediów, podgrzewających atmosferę. A jednak wtedy, w opinii wielu, dobrze oddawało nastrój chwili i kapitulację Kruka.
– Myślę teraz, że jeden artykuł za dużo sprawił, że senator Kruk zdecydował się znów walczyć Przelał czarę goryczy, stał się policzkiem, który nie ja przecież wymierzyłem – mówi nieoczekiwanie Bauer.
Kiedy Wojciech Kruk opowiada, że do pewnego momentu bronił firmy jak Ślimak z „Placówki” ziemi, rozumiem, że traktował to jako misję. Rezygnując z obrony ojcowizny, nie tylko poddawał się wrogiemu żywiołowi, ale zawodził swych przodków. Stawał się grabarzem długiej tradycji, która zaczęła się, jeszcze gdy Leon Skrzetuski założył w Poznaniu pracownię, w której wytwarzał wyroby liturgiczne, a potem przekazał ją siostrzeńcowi Władysławowi Krukowi.
Teoretycznie Wojciech Kruk mógł z przejętej już firmy nie odchodzić.
– Siedziałbym za biurkiem i może przez rok byłbym nawet przewodniczącym rady nadzorczej. Z bardzo dużą gażą. Tylko do podpisu dostawałbym dokumenty. Takie, że bałbym się podpisać cokolwiek bez dokładnej analizy przeprowadzonej przez prawnika, który za godzinę bierze 300 euro – mówi Kruk.
[srodtytul]Druga runda: riposta Kruka[/srodtytul]
Ta scena stała się już klasyką i od czasu, gdy pojawiła się w filmie „Żądło”, chętnie korzystają z niej hollywoodzcy scenarzyści. Bohaterowie leżą w kałuży krwi, i nagle, nieoczekiwanie wstają. Ich śmierć była tylko inscenizacją, wymyśloną dla zmylenia przeciwnika.
Wojciech Kruk, jak się mogło wydawać, był już biznesowo martwy.
– Dostał za sprzedaż akcji stos pieniędzy, sto milionów. Oczywiste było, że musi gdzieś te pieniądze włożyć – mówi dziś Rafał Bauer.
Trudno jednak sobie wyobrazić, żeby parę miesięcy wcześniej zakładał, że te pieniądze Kruk wykorzysta na przeprowadzenie tak pokerowej rozgrywki.
– Czy jeśli pani zostawia torebkę na tylnym siedzeniu auta, to będzie winna, że włamią się do niego złodzieje? – irytuje się Bauer. Mówi, że trudno przewidzieć wszystko, co się stanie.
Ja jednak, jak większość kobiet, nie zostawiam torebki w zamkniętym aucie. Jak się wydaje, lekceważenie przeciwnika było najsłabszym punktem precyzyjnie przygotowanego planu wrogiego przejęcia. Zapewne portret psychologiczny Wojciecha Kruka, jaki sporządzili ludzie Bauera, zakładał, że nudny i sztywny jubiler zagubi się w brutalnej rozgrywce i nie będzie zdolny do riposty.
Tymczasem Wojciech Kruk zagrał z odwagą i jubilerską precyzją.
– Nagle przyszedł mi do głowy taki pomysł. A gdyby za część pieniędzy kupić akcje Vistuli & Wólczanki? – mówi lekko Kruk, choć trudno uwierzyć, że była to decyzja podjęta pod wpływem impulsu, jak włożenie do koszyka gumy do żucia przy kasie w supermarkecie.
Ten krok Wojciecha Kruka, jak się wydaje, kompletnie zaskoczył jego przeciwników. Dla nikogo nie było tajemnicą, że za akcją wrogiego przejęcia stoi poznański biznesmen Maciej Wandzel z Supernova Capital, który był szefem rady nadzorczej Vistuli &Wólczanki. Kiedy Kruk przystąpił do kontrataku, Wendzel na łamach prasy zaczął o nim mówić jako człowieku, który zarobił pieniądze w PRL, przekłuwając uszy klientkom w zakładzie jubilerskim.
Im bardziej starano się dezawuować Kruka, tym bardziej stawało się jasne: może i nie miał pojęcia o mistyce biznesu, a nawet nie uczył się strategii, a jednak ograł doświadczonych graczy.
[srodtytul]Bauer schodzi z ringu[/srodtytul]
Eleganckie towarzystwo pije herbatę na werandzie, a nagle pojawiają się chamy i mącą sielankę – mówi z ironią Rafał Bauer. – Pan Kruk usiłuje ustawić całą historię w schemacie dwór kontra czworaki. Albo walka sił jasności z siłami mroku.
Rafał Bauer przegrał, gdy do gry włączył się Jerzy Mazgaj. Od paru miesięcy skupował akcje Vistuli & Wólczanki. Pomysł Bauera, by stworzyć imperium modowych marek, musiał się spodobać wlaścicielowi firmy Paradise Group, posiadającej salony tak ekskluzywnych firm jak Zegna czy Armani. Jego metody biznesowe – niekoniecznie.
– Fifty-fifty. Tak na biznes wpływają emocje i chłodna kalkulacja. Jeśli ktoś twierdzi, że przy podejmowaniu biznesowych decyzji nie kieruje się emocjami, kłamie – mówi Mazgaj. – Jasne, że bliżej mi do Wojtka Kruka niż do Bauera, nie tylko pokoleniowo. Cenię pewien styl prowadzenia interesów.
Kruk miał 5 procent akcji Vistuli & Wólczanki, Mazgaj 6 procent. To wystarczyło, by na zwołanym walnym zgromadzeniu akcjonariuszy dokonać rewolucji w radzie nadzorczej. Wypadł z niej Maciej Wandzel.
Wkrótce prezes Rafał Bauer podał się do dymisji.
– Wcale nie musiałem tego zrobić. Mogłem się okopać, trwać, szukać sojuszników. Nie chciałem jednak niszczyć wizerunku firmy budowanego przez ostatnich kilka lat. Vistula & Wólczanka byłaby znów znana z burd. Myślę, że wszyscy zachowaliśmy się honorowo – mówi Bauer, któremu wyraźnie ciąży przydzielana mu rola chama z czworaków.
– To prawda, pan Bauer nie musiał składać dymisji. Ale jego sytuacja nie byłaby dobra, i to wcale nie ze względów ambicjonalnych. Powiedzmy szczerze, inaczej może się zachowywać prezes w firmie, w której w zarządzie zasiadają osoby niezwiązane finansowo z firmą – mówi Jerzy Mazgaj. – Przecież Wandzel, który ściągnął Bauera do firmy, wyzbył się akcji Vistuli, jakby nie wierzył w jej sukces.
Stąpający twardo po ziemi Mazgaj w działaniach Bauera widział dużo efekciarstwa, a mało pracy organicznej.
Strategia biznesowa Bauera polegała na fajerwerkach – jego największą dumą było zorganizowanie kampanii reklamowej, której twarzą był odtwórca roli Bonda Pierce Brosnan. Ale co bardziej wnikliwi analitycy uważali, że wyniki finansowe Vistuli & Wólczanki oparte są na działaniach, które nie mają nic wspólnego z rozwojem firmy, choć nie mówiono tego głośno.
Teraz w Vistuli & Wólczance wciąż trwa sprzątanie po Rafale Bauerze. Symbolem tych zmian już wkrótce stanie się wystawienie na sprzedaż zakupionych przez niego luksusowych aut.
– Sama wymiana opon do lamborghini kosztuje 50 tysięcy. Porsche ma zatarty silnik i trzeba się tym zająć. Bądźmy poważni: czy zakup takich samochodów był w interesie firmy? Przecież nie robią tego marki bardziej luksusowe, np. Boss. Takie samochody do potrzeb sesji zdjęciowej zawsze można wypożyczyć – mówi Jerzy Mazgaj.
Ale Bauer zostawił po sobie znacznie bardziej kłopotliwe dziedzictwo – kredyt w wysokości 300 mln zaciągnięty na potrzeby przejęcia W. Kruka. I nie ma wątpliwości, że za akcje te przepłacił.
Efektowna fasada odnoszącej sukcesy firmy, jaką stworzył Rafał Bauer, może ukrywać znacznie mniej ciekawą rzeczywistość
– Zyski wynikały z jednorazowych transakcji, na przykład sprzedaży nieruchomości, co nie miało nic wspólnego z działalnością biznesową firmy – mówi nowy prezes Michał Wójcik
– Z naszych analiz wynika, że wyniki finansowe były kreatywnie robione, nie odzwierciedlały rzeczywistej sytuacji.
[srodtytul]Ciąg dalszy nastąpi?[/srodtytul]
Wojciech Kruk, nobliwy w swym berlińskim garniturze (ale zamówił już parę garniturów Vistuli, więc wkrótce pojawi się w nowym wcieleniu), starannie unika wszelkiego triumfalizmu. Lubi nawet trochę ponarzekać, że mógłby wszystko rozegrać lepiej: gdyby wytrzymał nerwowo całą sytuację i później zaczął kupować akcje Vistuli, za te same pieniądze miałby większy kawałek tortu. Nie przewidział zbliżającego się kryzysu.
Jego znajomi mówią, że przemawia przez niego kokieteria lub poznańska chytrość.
– Kruk wyszedł na całej historii świetnie. Wylądował znakomicie na łapach i dziobie. Jest prawdziwym zwycięzcą – uśmiecha się Jerzy Mazgaj.
Zyskał zresztą nie tylko finansowo. Od dłuższego czasu w towarzystwie wielkopolskich przedsiębiorców funkcjonował jako czcigodny emeryt, co to wiadomo, że jest stałym elementem biznesowego pejzażu, ale niczym już nie zaskoczy. Zasiadał w ważnych gremiach, działał społecznie, jednak nie sądzono, że zdolny jest do drapieżnych biznesowych rozgrywek.
Teraz, jeśli spojrzymy na osobę Wojciecha Kruka jak na markę, to niewątpliwie została ona odkurzona i świeci nowym blaskiem.
A zrobił to, wbrew swym intencjom, Rafał Bauer. On z kolei utracił blask sukcesu, nie jest już Victorem biznesu i znacznie się jako marka zdeprecjonował.
Rafał Bauer nie chce mówić, czym się teraz zajmuje i jakie ma plany. Porażkę znosi nie najlepiej – wykupuje lanserskie zdjęcia, na których pozuje w kabriolecie, z cygarem w ręku. Grozi procesem w razie ich publikacji.
– Obowiązującą wersję historii piszą zwycięzcy. Ale wydarzenia trzeba oceniać z perspektywy czasu. A w biznesie dodatkowo patrzeć na cyfry. Zyski albo są, albo ich nie ma. Jako akcjonariusz Vistuli & Wólczanki chciałbym, by wyniki firmy były przynajmniej takie jak w ostatnim dniu, w którym bylem prezesem – mówi Bauer.
– Wszystko skończyło się nieźle, ale tak naprawdę można będzie zamknąć całą historię i powiedzieć o happy endzie za parę miesięcy – mówi Kruk. – A czy sypiam spokojnie? A który biznesmen w czasie kryzysu może spać spokojnie?
[i]współpraca Piotr Mazurkiewicz[/i]