[b]Skomentuj [link=http://blog.rp.pl/kurasz/2009/09/23/trybunal-dla-zuchwalych/]na blogu[/link][/b]

Nasze zwycięstwo w tak prestiżowej sprawie jak skala przydziału limitów emisji gazów cieplarnianych musi być szokiem dla Komisji Europejskiej. To pierwszy sukces Polski w sądowym sporze z unijnymi władzami. A także pierwsza wygrana nowego państwa UE w konflikcie prawnym o tak dużym wymiarze finansowym. Jeśli wszystko pójdzie dobrze (a czekają nas jeszcze proces odwoławczy i nowe negocjacje z KE), możemy być na plusie co najmniej o kilkaset milionów euro.

Orzeczenie Trybunału powinno przypomnieć nam, że Komisja Europejska nie jest ostateczną i niepodważalną wyrocznią. To tylko ministrowie z różnych krajów Unii, którzy nie zawsze potrafią lub nie zawsze chcą zrozumieć potrzeby jednego z państw członkowskich. Dlatego tam, gdzie nasz interes gospodarczy jest zagrożony, nie powinniśmy się obawiać armii brukselskich prawników. W sprawie limitów CO[sub]2[/sub] pokonaliśmy brukselskiego giganta znakomitą strategią. Nasi prawnicy znaleźli błędy proceduralne i wygrali w tej wojnie na argumenty.

Czy to oznacza, że jeśli w czymś się z Brukselą nie zgadzamy, to zawsze należy iść do sądu? Może więc warto było się spierać z decyzją komisarz ds. konkurencji Neelie Kroes w sprawie nakazu zamknięcia i sprzedaży majątku polskich stoczni? Kto wie. Jeśli mieliśmy argumenty prawne i szanse na wygraną, to pewnie należało spróbować. Gdy na szali leżą poważne ekonomiczne zyski, politykom i urzędnikom nie powinno zabraknąć odwagi.

Pytanie tylko, czy na taką odwagę na pewno stać gabinet Donalda Tuska. Obecny rząd zachowuje się na razie, jakby nie za bardzo wiedział, co z luksemburską wiktorią zrobić. Świętować czy może przemilczeć – wszak wniosek przeciwko Komisji Europejskiej w sprawie sporu o limity CO[sub]2[/sub] złożył jeszcze gabinet Jarosława Kaczyńskiego.