[srodtytul][link=http://blog.rp.pl/blog/2010/05/18/rynki-finansowe-upomna-sie-o-reformy/]skomentuj na blogu[/link][/srodtytul]
Bo nawet jeśli wiadomo było, że decyzje polityczno-gospodarcze w Unii Europejskiej zapadają na wyższym szczeblu to mimo wszystko można było oczekiwać więcej.
Zamiast zapowiadanego w weekend przedstawienia planu cięcia wydatków w strefie euro przygotowywanego przez niemieckiego ministra finansów Wolfganga Schauble usłyszeliśmy m.in. opinie jego francuskiej koleżanki Christine Lagarde o konieczności dopasowania tych planów do każdego państwa.
Oczywiście francuski rząd może powiedzieć, że podobnie jak rządy w Atenach, Madrycie czy Lizbonie działa i proponuje choćby wydłużenie minimalnego czasu pracy, po którym można przejść na emeryturę. Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że budowa jednego europejskiego frontu na rzecz oszczędności w krajowych budżetach nie będzie łatwa. Można spodziewać się wielu prób rozmiękczania kolejnych pomysłów na poprawę kondycji finansów publicznych tak strefy euro jak i całej Unii Europejskiej. Jak może być inaczej, skoro do tej pory wiele krajów – w tym także największych obecnie orędowników unijnej reformy finansów - nie przestrzegało ekonomicznych fundamentów Wspólnoty.
Teraz dodatkowo pojawia się jeszcze jeden argument, zgodnie z którym redukcja publicznych wydatków może doprowadzić do zastopowania i tak kruchego wciąż ożywienia gospodarczego w Unii. Takie ryzyko widzą także uczestnicy rynków finansowych, a jego wyrazem jest najsłabsza od czterech lat wobec amerykańskiego dolara europejska waluta. Trudno więc się nie zgodzić z kanclerz Niemiec, która zdaje się podzielać opinie części ekonomistów, że przygotowany przez Unię, Europejski Bank Centralny i Międzynarodowy Fundusz Walutowy program ratunkowy warty 750 mld euro jest niczym innym jak kupowaniem sobie czasu przez polityków.