Dojdzie do poglębienia kryzysu strefy euro

Z głównym ekonomistą PricewaterhouseCoopers, profesorem Witoldem Orłowskim, rozmawiają Jakub Kurasz („Rz”) i Cezary Szymanek (Radio PiN)

Publikacja: 17.12.2010 03:40

Dojdzie do poglębienia kryzysu strefy euro

Foto: Fotorzepa, Radek Pasterski RP Radek Pasterski

[b]Rz: Co czeka naszą gospodarkę w przyszłym roku?[/b]

[b]Profesor Witold Orłowski:[/b] Myślę, że warto rozmawiać o dłuższej perspektywie niż jeden rok.

[b]No dobrze, to jakie będzie następne dziesięć lat? Nadchodząca dekada to okres stałego kryzysu w światowych finansach.[/b]

Raczej skłaniałbym się ku tezie, że w tym przypadku lepiej stosować miary biblijne. To będzie na pewno trudne siedem lat.

[b]Dlaczego? Spodziewa się pan pogłębienia kłopotów strefy euro?[/b]

Należę do tych osób, które sądzą, że będziemy mieli do czynienia z fundamentalnymi zmianami sposobu myślenia o gospodarce. Zanim uformuje się nowy ład, potrwają lata. Przed nami więc ciekawe czasy. Czy ten długotrwały kryzys będzie przebiegać w formie serii kolejnych załamań, tak silnych jak w roku 2009, czy też będzie przebiegać łagodniej, naprawdę trudno dziś powiedzieć. Teraz skłonny jestem sądzić, że będą to załamania regularne, ale być może nie tak gwałtowne jak tamto z ubiegłego roku.

[b]Takie załamania oczywiście za każdym razem wystawiałyby Polskę na ryzyko poważnych kłopotów finansowych, na ryzyko recesji…[/b]

Na pewno, ale skoro daliśmy sobie radę do tej pory, to mamy podstawy sądzić, że możemy wybrnąć z opresji także w przyszłości. Dlatego mam nadzieję, że recesji w Polsce w najbliższych latach nie będzie. Natomiast trzeba pamiętać i o tym, że fundamenty naszej siły i odporności, którą wykazaliśmy w roku 2009, w tej chwili ulegają osłabieniu. Ale to, że dobrze przetrwaliśmy globalną recesję roku 2009 i że cały czas mamy gospodarkę zupełnie przyzwoicie się rozwijającą, w czołówce Europy – to był rzeczywiście ten cud, który nam obiecywali politycy. A do tego, by cud się zdarzył, trzeba było też mieć bardzo wiele szczęścia.

[b]Cud, szczęście, a gdzie tu realna ekonomia?[/b]

Recesji uniknęliśmy dlatego, że naraz zadziałało bardzo wiele ekonomicznych czynników, z których każdy po trochu nas przed nią ratował. Cud polegał na tym, że te wszystkie czynniki uruchomiły się dokładnie w tym samym momencie, najlepszym, jaki mógł być, w dodatku często bez żadnego naszego działania. Bardzo możliwe, że wystarczyłoby, żeby któryś z nich zawiódł, i już byśmy wcale nie utrzymali się nad powierzchnią wody.

[b]W tym roku mieliśmy do czynienia z niewypłacalnością Grecji, później nastąpił irlandzki kryzys bankowy; czy za chwilę będą kłopoty w Portugalii, Hiszpanii i Włoszech?[/b]

Tak, nie mam wątpliwości...

[b]... i zanim się nowy ład uformuje, będzie musiało dojść także do kryzysu finansów Niemiec?[/b]

Nie, podejrzewam raczej coś innego. Sądzę, że sytuacja w strefie euro zostanie opanowana inaczej. Prędzej czy później dojdzie do ryzyka niewypłacalności państwa – jak to się mówi w przypadku banków – systemowo ważnego w globalnych i europejskich finansach. To może być już Hiszpania, a może dopiero Włochy. Jeśli dojdzie do ryzyka niewypłacalności systemowo ważnego kraju…

[b]To skończy się świat, jaki znamy…[/b]

Będzie bardziej banalnie. Po prostu Europejski Bank Centralny nie będzie miał wyjścia i w pewnym momencie będzie musiał wydrukować setki miliardów pustych euro, aby ratować taki kraj. Tak naprawdę to będzie ratować go za cenę przyszłego wybuchu inflacji. Zrobi więc to samo, co w tej chwili robią Amerykanie, nie przejmując się ani przyszłością dolara, ani całego świata.

[b]Kraje, które emitują walutę światową, nie mogą do końca zbankrutować?[/b]

Tu jest sedno sprawy. Właśnie nie mogą. Póki reszta świata akceptuje tę walutę, a nic nie wskazuje na to, że mogłaby dziś przestać akceptować dolara bądź euro, do prawdziwej finansowej katastrofy ważnych państw nie dojdzie. Bardziej obawiam się tego, że w którymś momencie ryzyko bankructw może się przerzucić na kraje spoza strefy euro. Być może z Europy, a może spoza niej. Dlatego trzeba być bardzo ostrożnym, jeśli chodzi o finanse Polski. Równie dobrze hydra kryzysu może znów dotknąć instytucji finansowych, które przecież będą poszkodowane w momencie, gdy się okaże, że np. któryś z dużych krajów nie zwraca w całości długów.

[b]Czyli, zerkając od czasu do czasu na licznik naszego długu w centrum Warszawy – spodziewa się pan kłopotów?[/b]

No cóż, w przypadku rynków finansowych nie znasz dnia ani godziny. Trzeba być podwójnie ostrożnym i z tego punktu widzenia martwi mnie, że w Polsce jeszcze nie wzięliśmy się do roboty, jeśli chodzi o opanowanie wzrostu zadłużenia. Niepokoi mnie nie sam poziom długu, ciągle akceptowalny, ale kierunek, w którym idziemy, i tempo pogarszania się naszej sytuacji. Jeśli za trzy – cztery lata nadal będziemy mieli deficyt sektora finansów publicznych w wysokości 7 proc. PKB, jeśli nasz dług zbliży się do 80 proc. PKB, to wtedy już znajdziemy się w sytuacji kolejnego kandydata do upadku.

[b]I przyjdzie taki weekend, jak w Irlandii, że będziemy musieli poprosić o pomoc?[/b]

Tak. Tylko nie mam pewności, czy ktoś nam wtedy pomoże. Gdybyśmy w swoim czasie wstąpili do strefy euro, to wiedzielibyśmy dzisiaj, że jesteśmy w gronie, w którym kasę na wypadek pożaru trzyma Europejski Bank Centralny. Ale co się stanie, jeśli nie wystarczy już pieniędzy nawet członkom strefy euro? Czy będąc poza nią, możemy liczyć na to, że ktoś nam pomoże w skali wystarczającej jak na naszą wielkość?

[b]Jak to?[/b]

Gdyby Polska wpadła w takie tarapaty np. trzy lata temu, tak jak Węgry, to oczywiście uzyskałaby pomoc z MFW, a być może również od pozostałych państw Unii. Problem polega na tym, że jeśli to nas dopadnie za cztery czy pięć lat, to nie wiadomo, ile krajów skorzysta wcześniej z pomocy. Czy MFW będzie miał w ogóle jeszcze jakieś pieniądze, które będzie mógł komukolwiek dalej pożyczać? Ewentualny ratunek ze strony EBC, który emituje pieniądze, jest pewniejszy niż ze strony funduszu, który takich możliwości nie ma, ale może dotyczyć tylko krajów strefy euro.

[b]

Czy pan aby nie przesadza, szukając na siłę argumentów za wejściem Polski do strefy euro?[/b]

Wcale nie. Proszę sobie przypomnieć, że nawet średniej wielkości kraj, np. Węgry, gdy się zgłasza po pomoc, to są to kwoty sięgające grubych dziesiątek miliardów dolarów. Wystarczy więc, że jeszcze trzy czy cztery duże państwa znajdą się w kłopotach i MFW nie będzie miał jak pomóc kolejnym krajom.

[b]Ale po co ta obecna dyskusja o korzyściach z euro, skoro nie spełniamy większości kryteriów? Przecież mamy problem bardziej palący – ryzyko przekroczenia progu 55 proc. długu publicznego do PKB. Granica ta pęknie?[/b]

Powinniśmy dążyć do strefy euro, bo tam jest bezpieczniej. W dodatku w naszym najlepszym interesie leży to, by ograniczyć dług i deficyt. A co do przekroczenia progu długu w tym roku, to na dwoje babka wróżyła. Wystarczy że w ostatnim tygodniu grudnia raptem osłabi się złoty, a już dług może przeskoczyć barierę 55 proc. PKB. Gdy się ma relację 54,9 proc., to wszystko może się zdarzyć.

[b]Czyli tu cudu nie będzie?[/b]

Patrząc arytmetycznie, sprawa przekroczenia progu 55 proc. to tylko kwestia czasu. Mało kto ma wątpliwości, że do tego dojdzie. Tu raczej chodzi o to, czy uda się go nie przekroczyć jeszcze przez ten jeden rok, przedwyborczy...

[b]Uważa pan, że to samo myśli minister Jacek Rostowski? Zaklinał się przecież, że nie przekroczymy…[/b]

Minister sporządził właśnie taki plan: prześlizgnięcia się na poziomie 54,9 proc. przez kolejne trzy lata. Wystarczy, że cokolwiek gorzej pójdzie, i barierę 55 proc. pokonamy. Ale samego progu 55 proc. też nie traktowałbym jak jakiś fetysz. Te mechanizmy, które on uruchamia, są tak naprawdę stosunkowo łagodne, niczym wielkim jeszcze nie grożą.

[b]Aż tak straszne nie są? Nowelizacja ustawy o finansach publicznych mówi m. in., że jeśli to się stanie, to wejdą w życie ogłoszone wcześniej przez rząd warunkowe podwyżki stawek VAT.[/b]

Podatków nikt nie lubi płacić, ale ich niewielka podwyżka w dobie problemów tak czy owak pewnie będzie nieunikniona. Prawdziwe niebezpieczeństwo mamy tylko w przypadku przekroczenia bariery 60 proc. długu w relacji do PKB. To już byłby fundamentalny problem – albo łamiemy konstytucję, albo wprowadzamy rzeczywiście drakońskie kroki a la Irlandia. Wówczas budżet musielibyśmy zrównoważyć w ciągu roku, przy czym może się okazać, że musimy ciąć wszystko, co się da, na oślep, jednocześnie podnosząc podatki. W końcu zapewne okaże się, że papier taki jak konstytucja jest jednak bardziej miękki i łatwy do zmiany niż rzeczywiste problemy. Czy wtedy dopuścimy się zawieszenia działania konstytucji np. na rok? Taki krok oczywiście byłby skandaliczny, ale – tak jak powiedziałem – ponieważ igramy z losem w czasach kryzysu, niczego nie można wykluczyć. Ta walka o 55 proc. tak naprawdę bardziej się wiąże z kalendarzem politycznym niż z ekonomicznym. Bo jaka różnica, czy mamy dług w wysokości 54,99 czy 55,01 proc.? To i tak za dużo.

[b]No tak, bo jakby gospodarka pogrążyła się w roku wyborów, to rządzący by...[/b]

Gdyby trzeba było to robić pod przymusem w roku wyborczym, to byłaby to oczywiście bardzo niekomfortowa sytuacja.

[b]Idąc w takim razie dalej tropem sensu ekonomicznego, a nie politycznego – to może niech się już tak rzeczywiście stanie i przekroczmy nawet ten 60-proc. próg, po to właśnie, żeby zmusić polityków do wprowadzenia reform…[/b]

Część ekonomistów zawsze twierdziła, że prawdziwe reformy finansów publicznych daje się przeprowadzić tylko w czasie kryzysu, bo dopiero wtedy politycy przestają się ich bać. Ale wiadomo, że coś trzeba w Polsce z tym zrobić, nie czekając na głębszy kryzys. Samo dłubanie przy otwartych funduszach emerytalnych nie wystarczy. Sytuację mogą zmienić tylko odważne decyzje.

[b]Kiedy?[/b]

Cóż, mam nadzieję, że najpóźniej po wyborach.

[b]Im prędzej, tym lepiej? Jest pan za wyborami wiosną?[/b]

Tak. Budżet na 2012 rok po raz pierwszy od lat mógłby być konstruowany bez presji doradców od PR, tylko przy pomocy ekonomistów.

[b]Rz: Co czeka naszą gospodarkę w przyszłym roku?[/b]

[b]Profesor Witold Orłowski:[/b] Myślę, że warto rozmawiać o dłuższej perspektywie niż jeden rok.

Pozostało 98% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację