Polska jest w statystycznym ogonie państw, umożliwiających obywatelom korzystanie z technologicznej i cywilizacyjnej zdobyczy, jaką jest dostęp do szybkiej sieci. Nie dajmy się jednak zwariować. Spytajmy najpierw znajomych, rodziców, dziadków, czy brakuje im ultraszybkiej usługi internetowej? Część z nich (mieszkańcy terenów wiejskich i podmiejskich) wzruszy ramionami, bo nie może doczekać się oferty o podstawowej prędkości 2 Mb/s. Część (mieszkańcy miast) powie, że na szybkość Internetu nie narzeka, bo kablówki oferują już dobrą przepustowość, a część o Internecie w ogóle nie myśli.

Nawet jeśli chcielibyśmy więc gonić cywilizacyjny peleton, to brakuje jak na razie jasnego i

bezspornego uzasadnienia dla takiego wysiłku. Misja to za mało, aby przekonać do realizacji projektu komercyjne firmy telekomunikacyjne. Operatorzy podkreślają, że chętnie ponieśliby ten trud – ale kto im zagwarantuje zwrot z inwestycji? Sprawa nie jest pewna, więc telekomy oczekiwałyby od realizującego misję państwa pewnych ustępstw (np. regulacyjnych).

 

To, że rynek Internetu łatwy nie jest, widać po ubiegłorocznych wynikach branży. Wszyscy operatorzy przyłączyli 422 tys. abonentów, zwiększając ich grono o 7 proc., do 6,5 mln. Czy w takim tempie rośnie rynek, który oferuje usługę pierwszej potrzeby? Ktoś powie, że taki wynik to wina operatorów, bo walczą o abonenta tam, gdzie każdy Internet już ma. Pewnie tak. Tylko czy to nie oznacza, że gdzie indziej po prostu nie warto?