Polskie firmy robiły wszystko, żeby Rosjanie nie mieli rafinerii nie tylko w naszym kraju, ale i w pobliżu. To dlatego Łukoil, chociaż bardzo tego chciał, nigdy nie był poważnie brany pod uwagę jako inwestor strategiczny w gdańskim Lotosie, a Orlen, nie bacząc na zagrożenia, porwał się na kupno litewskich Możejek. Zrobił to, mimo że konkurujący z nim Rosjanie twardo odmawiają dostaw ropy.
Nasz rząd w obronie przed rosyjskimi inwestycjami w tak strategicznej dziedzinie nie był odosobniony. Podobną politykę prowadzili Czesi, którzy raczej nie widzą Rosjan jako udziałowców w Unipetrolu, firmie, w której większościowy pakiet akcji należy dziś do płockiego Orlenu. Rosjanie zrobili tam „powtórkę z Możejek" i swoim zwyczajem doszli do wniosku, że będzie najlepiej, jeśli dostawy zostaną wstrzymane.
Szukali więc dalej. I znaleźli u przyjaciół – Niemców. Rosyjski GazpromNieft najprawdopodobniej kupi udziały w rafinerii, która jest znacznie bliżej Polski niż Możejki – zakład w Schwedt, tuż przy polskiej granicy. Musi jeszcze tylko porozumieć się z Włochami z ENI. Zapewne nie będzie z tym problemów, bo premierzy Włoch i Rosji Silvio Berlusconi i Władimir Putin od lat są przyjaciółmi. A ich głos w tak strategicznej inwestycji bardzo się liczy.
W tej transakcji jednak mógłby być element pozytywny dla Polski. Ale najprawdopodobniej go nie będzie. Korzystny scenariusz to taki, że ropa do Schwedt mogłaby płynąć rurociągiem Przyjaźń przez Polskę. Ale zapewne tego nie zrobi, co widać na przykładzie rynku gazu. Budowa konkurencyjnego wobec Jamału gazociągu Nord Stream nijak nie kalkuluje się biznesowo. Ale zapewne nie o to tu chodzi.