To rewolucja, a w zasadzie pogrzeb branży muzycznej w postaci, jaką świat zna ją od około półwiecza. Model biznesowy, w którym artysta podpisywał kontrakt z wytwórnią płytową, nagrywał album, promował go na koncertach, a wydawca liczył sprzedane kopie płyt, przestał istnieć.
Możliwe, że do czasu, kiedy cyfrowa muzyka oficjalnie przejmie prym w branży, część największych wytwórni muzycznych, kiedyś zwanych wielką czwórką, przestanie istnieć. Branża muzyczna przespała pojawienie się konkurencji, która wyrosła z innych segmentów rynku. Dziś muzykę sprzedają skutecznie ci, którzy umieją ją łatwo dostarczyć klientom: Apple, producent m.in. komputerów, a także choćby nasz komórkowy Polkomtel. Wraz z upowszechnieniem komputerów i Internetu muzyka stała się towarem takim samym jak każda inna zawartość cyfrowa, którą łatwo skopiować i przesłać przez sieć.
Pojawienie się Internetu było gwoździem do trumny branży, która przekonana o własnej wielkości długo utrzymywała, że płyta z muzyką musi w Polsce kosztować tyle, co dobra książka i wyjście do kina. Do czasu. Jeszcze na przełomie wieków potentaci muzyczni byli na tyle silni, by zamknąć serwis Napster, jeden z pierwszych, który umożliwił internautom darmową wymianę muzyki. Dziś giganci nie potrafią zlikwidować pełniącego podobną rolę portalu The Pirate Bay. Dodatkowo, największa biznesowa innowacja w muzyce, czyli możliwość kupienia wybranej piosenki zamiast całego albumu, została wymyślona właśnie w branży internetowej, a nie przez koncerny płytowe zajęte obroną status quo. To wystarczający powód, by uznać, że czas tradycyjnej branży muzycznej już minął.