Ale z szerszej perspektywy jest to już swoisty barometr koniunktury (choć nieco opóźniony), oddający to, co dzieje się w gospodarce i na rynku pracy.

Analizując dane urzędów skarbowych pokazujące dochody Polaków za ubiegły rok, można stwierdzić, że mamy dowód poprawy koniunktury i skutek szybszego wzrostu gospodarczego. Wskazuje też na to obecna kondycja budżetu i niższy od planów deficyt. To następstwo wyższych dochodów (m.in. dzięki wyższej od prognoz inflacji i wyższej wpłacie z zysku NBP) i niższych wydatków.

Nie można jednak zapominać, że od tego roku wzrósł VAT i konsumenci więcej pieniędzy oddają do państwowej kasy (gdyby dług publiczny w relacji do PKB wzrósł powyżej 55 proc., czekałyby nas kolejne podwyżki). Na szczęście rząd nie sięgnął po inne możliwe środki zapewniające wyższe dochody państwowej kasie, co robi część zmagających się z kryzysem rządów Unii Europejskiej.

W nadchodzącej kampanii wyborczej zapewne nie wróci pomysł PO o 15-proc. stawkach PIT, CIT i VAT. Kryzys zepchnął temat podatku liniowego na dalszy plan. Zresztą jeśli chodzi o PIT, to i tak prawie 100 proc. podatników rozlicza się według niższej stawki (18 proc.). Przed wyborami na pewno nie usłyszymy też o możliwości podwyżki podatków.

Pytanie jednak, jak wciąż nierozwiązany kryzys w strefie euro przełoży się na gospodarkę za kilka miesięcy. Miejmy nadzieję, że także po wyborach pomysły na podwyżkę podatków się nie pojawią.