Niestety, złożył tym samym swoją opinię szanowanego przez inwestorów zagranicznych szefa resortu na ołtarzu swych politycznych aspiracji.

W czasie debaty w polemicznym ferworze minister mylił fakty, rzucał oskarżenia na prawo i lewo, wcale się tym nie przejmując. – Jestem głęboko zszokowany, że PiS działa na rzecz lobbystów inwestorów zagranicznych i nie broni interesu polskiego – grzmiał z trybuny sejmowej minister Rostowski. Rzecz w tym, że w rękach kapitału zagranicznego są w Polsce banki, a nie – jak sugerował – firmy zajmujące się wydobyciem ropy, miedzi, gazu i węgla. Nawet po debacie Jacek Rostowski nie uznał za stosowne sprostować pomyłki.

Gmach na ulicy Świętokrzyskiej w Warszawie, gdzie mieści się Ministerstwo Finansów, widział już wiele barwnych postaci. Dotąd tytuł primus inter pares dzierżył Grzegorz Kołodko, znany m.in. z zamiłowania do krojenia bochnów chleba czy maratońskich biegów. Okazuje się, że obecny szef resortu w niczym mu nie ustępuje – bardziej zależy mu na tym, by przejść do historii jako trybun ludowy niż specjalista od budżetu.

Jeszcze niedawno minister Jacek Rostowski ogłosił, że dla reform kluczowych będzie sześć pierwszych miesięcy 2012 roku. Skoro tak, to po co wdaje się w kłótnię z opozycją? Po co zaognia i tak podgrzaną atmosferę?

Przed rządem Donalda Tuska stoi zadanie wprowadzenia poważnych zmian w państwie. Czyżby ministrowie uważali, że podwyższenie temperatury debaty politycznej pomoże im w reformach? Niestety, wrażenie jest raczej takie, że rząd nie ma żadnego pomysłu na to, jak rozmawiać z opozycją ani ze społeczeństwem.