Niestety z wypowiedzi przedstawicieli Lewiatana wynika, że pomimo wysiłków (?) administracji ilość barier raczej wzrasta, niż maleje, co nie napawa optymizmem, ale pozwoli Lewiatanowi na kontynuacje tej pożytecznej działalności.
Niedawno w jednej z gazet zostały opisane perypetie inwestorów, którzy chcą budować w Polsce elektrownie wiatrowe, w tym elektrownie stojące na sztucznych wyspach w Bałtyku (tam wieje najmocniej i przez prawie cały rok). Inicjatywa słuszna, bo pozwoli na ograniczenie w wykorzystaniu szkodliwego paliwa, jakim jest węgiel kamienny czy brunatny.
Okazuje się, ku mojemu zaskoczeniu, że aby uzyskać zgodę na budowę takich elektrowni lokowanych na sztucznych wyspach, resort transportu, budownictwa i gospodarki morskiej musi wcześniej uzgodnić ją (uzyskać opinię) od sześciu innych resortów (!), w tym resortu środowiska czy MON.
Jak łatwo się domyślić, taki proces musi potrwać i trwa prawdopodobnie nie tygodnie, a miesiące. Co gorsza – jak wynika z medialnych doniesień – wiele wniosków uzyskało – podobno negatywne – opinie od resortu środowiska, a precyzyjnie od głównego geologa kraju z uzasadnieniem, że proponowane lokalizacje elektrowni są na terenach wskazanych przez Państwowy Instytut Geologiczny jako „perspektywiczne obszary występowania złóż kruszywa naturalnego lub gazu niekonwencjonalnego".
Czyli nie budujcie elektrowni, bo może coś na głębokości kilkuset lub kilku tysięcy metrów pod powierzchnią się znajduje i może ktoś, kiedyś, zdecyduje się tam do czegoś dowiercić.