Jabłoński: Czy Europa potrzebuje prawdziwego kryzysu?

Finansowi „prorocy" dawno już wiedzieli, że Hiszpania jest następnym słabym ogniwem w pękającym łańcuchu eurolandu. Rynki tylko czekają na jakikolwiek powód, by wydusić korzystniejsze dla siebie ceny

Publikacja: 31.05.2012 01:24

Paweł Jabłoński

Paweł Jabłoński

Foto: Fotorzepa, Radek Pasterski RP Radek Pasterski

Tym razem do obniżki wycen akcji i obligacji wystarczyła informacja o fatalnej kondycji hiszpańskich banków. Niedługo pewno usłyszymy o bankructwie jakiegoś regionu lub złych nastrojach społecznych i znowu będzie pretekst do taniego kupowania obligacji czy wymuszenia na państwach wyższego ich oprocentowania.

Taka nerwowa atmosfera na rynkach finansowych to świadectwo, że mało kto wierzy w uratowanie eurolandu z jego obecnym modelem finansów publicznych.

Wszyscy się zgadzają, że obecny kryzys jest wywołany zadłużeniem, ale walka z tym zjawiskiem idzie niemrawo, a w dodatku niektóre ze stosowanych metod przypominają gaszenie pożaru benzyną. Najlepszym przykładem jest propozycja wyemitowania przez Brukselę nowych wspólnych dla Unii obligacji, tak by zadłużenie żadnego z poszczególnych państw nie wzrosło.

Jest pewne, że tym, co może przekonać inwestorów i uspokoić giełdy, nie jest jeszcze jeden genialny plan rozruszania gospodarki dzięki pożyczonym czy  dodrukowanym pieniądzom. Podstawą ratowania finansów Unii musi być solidarność bogatych korzystających z dobrodziejstw eurolandu z tymi, którzy są na peryferiach kontynentu i zyskali znacznie mniej.

Ten plan musi zatrzymać proces zadłużania się, ale przede wszystkim zyskać akceptację zdecydowanej większości społeczeństw. Ludzie muszą się pogodzić z tym, że obecny poziom wydatków państwa jest nie do utrzymania.

Wydaje się jednak, że ta prawda dotrze do Europejczyków dopiero wtedy, gdy przyjdzie prawdziwy kryzys, kiedy jedna trzecia dorosłych obywateli straci pracę, a oprocentowanie oszczędności w bankach stopnieje do symbolicznej wartości.

Do tak dramatycznej sytuacji nie powinno się jednak dopuścić, bo wychodzenie  z niej potrwałoby lata. Trzeba więc ludziom tłumaczyć powagę sytuacji, a nie opowiadać banialuki o korzyściach z rozpadu eurolandu czy  rozpędzaniu gospodarki za pożyczone pieniądze.

Tym razem do obniżki wycen akcji i obligacji wystarczyła informacja o fatalnej kondycji hiszpańskich banków. Niedługo pewno usłyszymy o bankructwie jakiegoś regionu lub złych nastrojach społecznych i znowu będzie pretekst do taniego kupowania obligacji czy wymuszenia na państwach wyższego ich oprocentowania.

Taka nerwowa atmosfera na rynkach finansowych to świadectwo, że mało kto wierzy w uratowanie eurolandu z jego obecnym modelem finansów publicznych.

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację