Tym razem do obniżki wycen akcji i obligacji wystarczyła informacja o fatalnej kondycji hiszpańskich banków. Niedługo pewno usłyszymy o bankructwie jakiegoś regionu lub złych nastrojach społecznych i znowu będzie pretekst do taniego kupowania obligacji czy wymuszenia na państwach wyższego ich oprocentowania.
Taka nerwowa atmosfera na rynkach finansowych to świadectwo, że mało kto wierzy w uratowanie eurolandu z jego obecnym modelem finansów publicznych.
Wszyscy się zgadzają, że obecny kryzys jest wywołany zadłużeniem, ale walka z tym zjawiskiem idzie niemrawo, a w dodatku niektóre ze stosowanych metod przypominają gaszenie pożaru benzyną. Najlepszym przykładem jest propozycja wyemitowania przez Brukselę nowych wspólnych dla Unii obligacji, tak by zadłużenie żadnego z poszczególnych państw nie wzrosło.
Jest pewne, że tym, co może przekonać inwestorów i uspokoić giełdy, nie jest jeszcze jeden genialny plan rozruszania gospodarki dzięki pożyczonym czy dodrukowanym pieniądzom. Podstawą ratowania finansów Unii musi być solidarność bogatych korzystających z dobrodziejstw eurolandu z tymi, którzy są na peryferiach kontynentu i zyskali znacznie mniej.
Ten plan musi zatrzymać proces zadłużania się, ale przede wszystkim zyskać akceptację zdecydowanej większości społeczeństw. Ludzie muszą się pogodzić z tym, że obecny poziom wydatków państwa jest nie do utrzymania.