Było oczywiste, że jest to typowe „odbicie zdechłego kota", bo tam naprawdę nie było żadnego przełomu. Poza tym, że pojawiło się trochę zdrowego rozsądku. Rynki są tak wygłodniałe jakichkolwiek pozytywnych informacji, że nawet tego „kota" powitały z zachwytem.
Euforia minęła już w poniedziałek i wszystko wraca do normy. Euro słabnie, akcje tanieją, spadają także ceny surowców. Z Azji fatalne wiadomości o wyraźnie zwalniających gospodarkach. Europejski kryzys zmienia się w światowy.
Z Brukseli i Frankfurtu nie słyszymy o żadnych szczegółach planu ratowania gospodarki i złagodzenia skutków kryzysu, ba nawet nie wiadomo kiedy i gdzie miałyby zostać ogłoszone. Wiadomo tylko, że mają być całkowicie zgodne z mandatem Europejskiego Banku Centralnego.
Ale bez przesady. Są i pozytywy. Na deklaracjach pomocy dla banków hiszpańskich i włoskich ktoś jednak skorzysta poza nimi samymi. Z pewnością banki niemieckie, które potężnie zaangażowały się na hiszpańskim rynku oraz banki francuskie, które chcą szybko się stamtąd wycofać i przenieść gdziekolwiek indziej. Teraz łatwiej będzie im się pozbyć swoich aktywów. Nie jest to jednak w żaden sposób droga do wyjścia z kryzysu.
W tej sytuacji pozostaje jedynie mieć nadzieję, że Europie choć trochę pomoże nowy wspólny nadzór bankowy, pod warunkiem jednak, że będzie to instytucja silna, nie poddająca się politycznym naciskom żadnej z europejskich stolic. Bo jeśli będzie to kolejna słaba struktura, bądź nieco zmodyfikowana obecna, to może lepiej wcale się tym nie zajmować.