Trwa wielka promocja, z którą jest jeden kłopot. W znaczącej części przypadków niełatwo dociec, czemu właściwie ma ona służyć.

Aby jakakolwiek akcja marketingowa miała sens, trzeba mieć właściwie zdefiniowany przedmiot promocji, co najmniej dobry pomysł, który dotrze do właściwej grupy odbiorców (inaczej mówiąc targetu), i wiedzieć, co poprzez tę kampanię czy akcję chce się osiągnąć.

Obserwując marketingowe wysiłki władz samorządowych, można mieć wątpliwości, czy ktoś się nad tym w ogóle pochylił. Stąd kampanie-potworki, o których przestajemy pamiętać jeszcze w ich trakcie, zastanawiając się wcześniej, „co właściwie poeta chciał powiedzieć". Pytanie, który z licznych tego typu projektów promocyjnych przebił się do szerszej świadomości? Trudno to nawet oceniać, bardzo rzadko zleceniodawcy decydują się bowiem na zbadanie skuteczności akcji, zadowalając się tym, że przez jakiś czas byli widoczni.

Ostatni raport Najwyższej Izby Kontroli, która wzięła pod lupę 39 samorządów, wskazuje, że wydatki na promocję miast i gmin rosną bardzo szybko. W 2010 roku kontrolowane gminy wydały 55 mln zł, czyli 80 proc. więcej niż cztery lata wcześniej. W ślad za tym rzadko jednak idzie jakakolwiek weryfikacja sensowności tych działań. W sytuacji, gdy te same gminy narzekają na brak pieniędzy na inwestycje czy realizację bieżących działań, przepuszczanie bez kontroli choćby i niedużych pieniędzy nie powinno mieć miejsca. Zwłaszcza jeśli trudno udowodnić sensowność i skuteczność takich promocji.

Oczywiście nie znaczy to, że samorządy powinny zaniechać promocji. Niech jednak będą to sensowne, profesjonalnie przygotowane i zaplanowane działania, a nie „zastaw się, a postaw się" pod dyktando urzędników. Niech czarno na białym będzie widać, jakie efekty przyniosły zainwestowane złotówki. Obecna sztuka dla sztuki niekiedy ma efekty odwrotne do zamierzonych. Nie mówiąc o kłopotach z NIK.