W szczycie gorączki przygotowań przed Euro 2012 na przemian cieszyliśmy się i martwiliśmy kolejnymi wieściami z frontu inwestycyjnej walki z torami, dworcami, stadionami, drogami.
Wśród informacji dobrych – a przynajmniej tak je wtedy odbieraliśmy – były także te o znacznie niższych od kosztorysów Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad ofertach budowy dróg. Media – także „Rz" – podawały za GDDKiA co roku ile to miliardów udało się zaoszczędzić (na przykład w 2010 roku GDDKiA zawarła kontrakty za ok. 22 mld zł. – Średnie ceny w przetargach były o 28 proc. niższe niż kosztorysy, co pozwoliło nam zaoszczędzić ok. 8,2 mld zł – wskazywał z dumą szef dyrekcji, Lech Witecki).
Jaką czkawką się to odbiło, wiemy. Problemy z drogą ekspresową S19 od Rzeszowa, kilkoma odcinkami A1, najsłynniejszym w kraju fragmentem autostrady – A2 Łódź-Warszawa (tak, tak puryści się obruszą, że przecież redaktor dokonał nieuprawnionego uproszczenia, bo to Stryków-Konotopa) to tylko niektóre. I jakie wyciągnęliśmy wnioski?
Oto GDDKiA ogłosiła właśnie wykonawcę budowy brakującej części S8 w Warszawie i remontu Mostu Grota-Roweckiego. To jeden z ostatnich „dużych" kontraktów drogowych w tej unijnej perspektywie finansowej. Od jego ogłoszenia w grudniu 2011 roku było więc wiadomo, że stanie się polem starcia największych w branży.
To kontrakt, który śmiało można określić mianem „podwyższonego ryzyka". GDDKiA postawiła bardzo ostre warunki: odpowiada on za wszystko, czyli także za wszelkie ewentualne przeszkody – terenowe czy projektowe – które pojawią się, nomen omen, po drodze. Wykonawca miał to ryzyko uwzględnić w cenie. Dlatego zresztą wyłonienie go ciągnęło się tak długo, że GDDKiA od razu odrzuciła dwie oferty, czego powodem miał być brak zaufania do firm spowodowany zerwanymi wcześniej umowami na budowę A1 i A4.