Biomasa – kryzys groźny dla gospodarki

W ubiegłym roku spalono w Polsce ok. 10,5 mln ton biomasy. Obecnie rynek się zupełnie załamał, a cała branża stanęła przed widmem bankructwa – pisze prezes Polskiej Izby Biomasy.

Publikacja: 18.04.2013 00:40

Biomasa – kryzys groźny dla gospodarki

Foto: Fotorzepa, Raf Rafał Guz

Red

Z ponad 10 mln ton spalonej w Polsce biomasy 8,5 - 9 mln ton wyprodukowano w kraju. Resztę sprowadzono z importu, głównie z krajów sąsiednich. Na obecnym załamaniu rynku tracą producenci i przetwórcy, którzy na uruchomienie plantacji brali kredyty i dofinansowania z Unii Europejskiej. Dzisiaj są przyparci do muru, bo zainwestowane środki muszą zwrócić. Cała branża stanęła przed widmem bankructwa.

Na początku kwietnia, już po raz drugi w tym roku, kilkuset producentów biomasy protestowało z powodu ich pogarszającej się sytuacji ekonomicznej, spowodowanej wygaszeniem popytu na biomasę ze strony elektrowni i elektrociepłowni. Zakontraktowane przez energetykę ilości okazały się teraz zbędne, gdyż po spadku cen zielonych certyfikatów, w ciągu ostatnich kilku miesięcy spalanie biomasy w kotłach energetycznych stało się zupełnie nieopłacalne. Tymczasem, to jeden z najlepszych i najtańszych sposobów wytwarzania odnawialnej energii elektrycznej.

Producenci w ślepej uliczce

Zgodnie z polskim prawem, każdy sprzedawca energii elektrycznej do odbiorców końcowych musi posiadać w swoim portfelu pewien procent energii pochodzącej ze źródeł odnawialnych. W praktyce oznacza to, że musi legitymować się odpowiednią ilością świadectw pochodzenia, czyli tzw. zielonych certyfikatów, które potwierdzają wyprodukowanie takiej energii. Jeżeli ich nie posiada, może je kupić na rynku – za pośrednictwem Giełdy Energii – bądź bezpośrednio od producenta, na podstawie umowy dwustronnej (zarejestrowanej na Giełdzie). Zamiast zakupu świadectw pochodzenia, prawo dopuszcza możliwość wniesienia przez sprzedawcę tzw. opłaty zastępczej na rzecz NFOŚiGW.

Od wprowadzenia systemu świadectw pochodzenia ich cena rynkowa była zbliżona do wysokości opłaty zastępczej. W pierwszej połowie 2012 roku opłata ta wynosiła 286,74 zł za każdą MWh dostarczonej energii.

Od połowy ubiegłego roku cena świadectw pochodzenia zaczęła jednak gwałtownie spadać do poziomu ok. 130 zł/MWh w grudniu 2012, a w styczniu bieżącego roku nawet poniżej 100 zł/MWh. Taki spadek cen świadectw pochodzenia wynika z nadwyżki ilości wyprodukowanej „zielonej" energii, a co za tym idzie wystawionych świadectw pochodzenia – ponad ustanowiony obowiązek posiadania świadectw przez spółki obrotu.

Nadwyżkę tę powiększają dodatkowo świadectwa, które nie zostały zakupione przez spółki obrotu, ponieważ zapłaciły one wspomnianą opłatę zastępczą. W tej sytuacji współspalanie biomasy stało się nieopłacalne, ponieważ łączny przychód uzyskiwany ze sprzedaży energii elektrycznej i świadectw pochodzenia nie rekompensuje wytwórcy energii kosztów zakupu biomasy, która w przeliczeniu na jednostkę energii jest prawie trzykrotnie droższa od węgla. W związku z tym większość elektrowni lub elektrociepłowni postanowiła  ograniczyć stosowanie biomasy, zwiększając tym samym produkcję opartą na węglu.

Bez wzrostu popytu na energię odnawialną fala bankructw jest nieunikniona. Wiąże się to z utratą ok. 30 tysięcy miejsc pracy w sektorze biomasowym

Konieczne jest podkreślenie, że jeśli nadwyżka świadectw na rynku nadal będzie się utrzymywać, to ich niska cena zniechęci producentów energii do zakupu i stosowania biomasy, jako paliwa.

Co ciekawe jednak, drastyczny spadek cen certyfikatów emisyjnych nie ma żadnego wpływu na obniżenie cen energii, jaką płacą końcowi odbiorcy, ponieważ zaoszczędzone na zakupie świadectw pochodzenia  pieniądze pozostają w rękach spółek obrotu. W związku z tym mamy do czynienia z sytuacją bogacących się na biomasowym kryzysie sprzedawców energii (taryfy były bowiem kalkulowane z uwzględnieniem wyższych cen certyfikatów) i całym łańcuchem producentów, wytwórców, kooperantów i odbiorców końcowych, którzy tracą płacąc za zwiększenie części energii odnawialnej, które w rzeczywistości nie ma miejsca.

Nie ma alternatywy

Produkcja energii z biomasy stanowiła do tej pory ponad 50 proc. produkcji energii odnawialnej w Polsce. Drugą połowę dostarczały elektrownie wodne i farmy wiatrowe. To oznacza, że jeśli biomasa nie będzie nadal spalana, to Polska nie zrealizuje założonego celu, czyli udziału co najmniej 20 proc. energii odnawialnej w łącznym zużyciu energii elektrycznej w 2020 roku. Konsekwencją tego stanu rzeczy mogą być ogromne kary finansowe nałożone na Polskę przez Unię Europejską.

Należy zauważyć również, że jeśli nie będziemy spalać biomasy, w tym także razem z węglem, to wzrośnie w kraju emisja dwutlenku węgla. Brakującą biomasę będzie bowiem musiało zastąpić inne paliwo, a ponieważ w Polsce najtańszy jest węgiel, to on będzie spalany, co automatycznie spowoduje wzrost emisji dwutlenku węgla do atmosfery.

Jeśli chodzi o produkcję zielonej energii w kraju, to biomasa jest optymalnym rozwiązaniem. Inne koncepcje są albo zbyt drogie albo niemożliwe do zastosowania. W Polsce mamy ograniczony potencjał hydroelektrowni i przy powtarzających się niedoborach wody oraz ograniczonym katastrze nie ma co liczyć na wzrost produkcji „wodnej" energii. Co prawda rozwija się energetyka wiatrowa, której moc sięga obecnie ponad 2500 MW, ale w tym obszarze możliwości rozwoju są również ograniczone, z uwagi na brak odpowiedniej liczby linii przesyłowych. Spółka PSE już ogłosiła, że do 2020 roku będzie w stanie przyłączyć maksymalnie 6 tys. MW ze źródeł wiatrowych, ale nie więcej, co wynika z braku możliwości kompensacji mocy.

Ten potencjał elektrowni wiatrowych może produkować od 12 do 15 TWh energii rocznie. Polska, w swym celu energetycznym, ma zapisaną dwukrotnie większą wartość produkcji zielonej energii, bo aż 30 TWh. Oznacza to ogromną lukę, której – przy braku biomasy – nie ma czym wypełnić. Dysponujemy wprawdzie jeszcze technologią fotowoltaiki, wykorzystującą energię słoneczną. Ze względu jednak na warunki klimatyczne jest ona zbyt droga w Polsce, gdyż poziom wymaganej dopłaty do tego typu energii wynosi obecnie ok. 1000 zł za jedną MWh, przy cenie zielonego certyfikatu energetycznego dla farm wiatrowych, czy biomasy sięgającej 280 zł za MWh. Oznacza to, że technologie spalania lub współspalania biomasy nie mają żadnej rozsądnej alternatywy w perspektywie najbliższych 15 lat.

Oprócz stosunkowo niskiego kosztu biomasa ma też inne zalety. Po pierwsze, może być magazynowana, czyli mamy możliwość spalania jej wtedy, kiedy energia lub ciepło są potrzebne. Po drugie, może być wykorzystywana w już istniejących elektrowniach i nie wymaga budowy albo rozbudowy specjalnej infrastruktury. Natomiast energii wiatrowej czy słonecznej nie da się magazynować, gdyż koszty budowy odpowiednich urządzeń są nadal bardzo wysokie.

Potrzebne pilne decyzje

Polski rząd zapowiadał działania interwencyjne, by przywrócić opłacalność produkcji biomasy. Cała branża jest na skraju zapaści i potrzebne są szybkie decyzje, które unormują rynek. Bez wzrostu popytu na energię odnawialną, fala bankructw jest nieunikniona. Wiąże się to z utratą ok. 30 tys. miejsc pracy w sektorze biomasowym. Z drugiej strony, rząd zdaje się nie chce podejmować decyzji, które mogą wpłynąć na wzrost cen energii w Polsce, bo to odbije się na konkurencyjności gospodarki. Zatem wsparcie musi być na rozsądnym poziomie, by z jednej strony promować rozwój energii odnawialnej i osiągnąć założony cel emisyjny, a z drugiej, by w jak najmniejszym stopniu odbijało się to na cenach energii dla końcowego odbiorcy. Co zatem należy zrobić?

Zaoszczędzone na zakupie świadectw pochodzenia pieniądze pozostają w rękach spółek obrotu

Po pierwsze, w krótkim terminie powinien zostać zwiększony narodowy cel udziału zielonej energii w miksie energetycznym o ok. 2 pkt. proc., bo bez tego nie zniwelujemy nadpodaży. I można to zrobić tymczasowo, a następnie wprowadzić konieczne reformy dla zmniejszenia systemu wsparcia. Zgodnie z regulacjami unijnymi Polska jest zobowiązana wyprodukować pewną procentową ilość energii odnawialnej w stosunku do energii zużywanej brutto, czyli zużywanej w kraju obejmującej także straty związane z jej magazynowaniem i przesyłem. Natomiast wg obowiązującego w Polsce rozporządzenia mamy tę wartość określoną, ale netto, tzn. w stosunku do energii sprzedawanej odbiorcom końcowym. W przyszłości będziemy musieli zatem podnieść ten próg obowiązku zakupu. Może nie warto czekać, a zrobić to już teraz!

Rynek certyfikatów do reformy

Są trzy grupy interesariuszy korzystających ze wsparcia w postaci systemu zielonych certyfikatów. Pierwsza grupa to producenci energii, posiadający instalacje dedykowane spalaniu biomasy, w których spalany jest wyłącznie ten produkt oraz ci, którzy posiadają instalacje współspalania biomasy razem z węglem. Drugą grupą są farmy wiatrowe i fotowoltaika, a trzecią hydroelektrownie.

By spełnić narodowe cele emisyjne i emitować mniej dwutlenku węgla, produkcja energii odnawialnej wymaga finansowego wsparcia. Choć najtańsza ze wszystkich form zielonej energii, biomasa jest dwa, a nawet trzy razy droższa od węgla, musi być określony poziom dofinansowania, uwzględniający interesy wszystkich producentów energii – zarówno konwencjonalnej, jak i zielonej.

Rozwiązania proponowane ostatnio przez Departament Energii Odnawialnej w Ministerstwie Gospodarki idą w dobrym kierunku. Po pierwsze – proponuje się pewne ograniczenie wsparcia, zarówno dla spalania biomasy, jak i farm wiatrowych. Po drugie – całkowite wyeliminowanie wsparcia dla zamortyzowanych elektrowni wodnych. Ponadto planuje się wprowadzić większą transparentność w handlu świadectwami pochodzenia.

Obecnie wszystkie świadectwa muszą być sprzedawane na giełdzie albo na niej rejestrowane. Na Giełdzie obracanych jest tylko ok. 10-20 proc.  świadectw. Nie wiemy po jakich cenach zmieniają właściciela pozostałe, bo  mamy jedynie informacje o cenach minimalnych i maksymalnych z danego dnia. Dlatego też, dla zapewnienia większej przejrzystości, należy wprowadzić regulacje zmuszające do zawierania większej liczby transakcji na Giełdzie, tak jak to się dzieje z energią, najlepiej powyżej 50 proc. obrotu. To ograniczy handel w ramach pionowo zintegrowanych grup energetycznych po innych cenach niż giełdowe.

Należy ograniczyć także ważność świadectw pochodzenia do 1 lub 2 lat. Obecnie są one bezterminowe.  Wówczas to zmniejszymy efekt kumulacji świadectw, który przekłada się na cenową huśtawkę. Powinno się również ograniczyć stosowanie opłaty zastępczej, gdyż rynek został przez ten instrument zepsuty. Firmy, które muszą wylegitymować się posiadaniem certyfikatów, często wybierają ten droższy, ale wygodniejszy dla nich zamiennik. Propozycja jest taka, że jeśli cena świadectw spadnie poniżej 80-85 proc. opłaty zastępczej, to wtedy nie będzie można wywiązać się z obowiązku posługując się opłatą zastępczą.

Potrzebne jest pilne przyjęcie rozwiązań, które uzdrowią sytuację. Raz utracone zaufanie będzie bardzo trudno odzyskać. Jeżeli zbankrutują krajowi producenci biomasy, wycofają się kolejni inwestorzy, to trudno będzie powrócić do rozwoju produkcji biomasy w Polsce. Stanie się wtedy to, przed czym przestrzega wielu ekspertów – zamiast własnych plantacji biomasy będziemy jej coraz więcej importować, bo bez spalania biomasy nie osiągniemy unijnego celu produkcji energii odnawialnej w Polsce.

Z ponad 10 mln ton spalonej w Polsce biomasy 8,5 - 9 mln ton wyprodukowano w kraju. Resztę sprowadzono z importu, głównie z krajów sąsiednich. Na obecnym załamaniu rynku tracą producenci i przetwórcy, którzy na uruchomienie plantacji brali kredyty i dofinansowania z Unii Europejskiej. Dzisiaj są przyparci do muru, bo zainwestowane środki muszą zwrócić. Cała branża stanęła przed widmem bankructwa.

Na początku kwietnia, już po raz drugi w tym roku, kilkuset producentów biomasy protestowało z powodu ich pogarszającej się sytuacji ekonomicznej, spowodowanej wygaszeniem popytu na biomasę ze strony elektrowni i elektrociepłowni. Zakontraktowane przez energetykę ilości okazały się teraz zbędne, gdyż po spadku cen zielonych certyfikatów, w ciągu ostatnich kilku miesięcy spalanie biomasy w kotłach energetycznych stało się zupełnie nieopłacalne. Tymczasem, to jeden z najlepszych i najtańszych sposobów wytwarzania odnawialnej energii elektrycznej.

Pozostało 92% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację