Armie najbardziej rozwiniętych krajów świata zwykle używają sprzętu produkowanego przez ich rodzime koncerny. Francuscy piloci mają myśliwce Mirage, a czołgiści wozy Leclerc, zaś Niemcy latają na eurofighterach i jeżdżą leopardami. W Polsce tak zaawansowany technologicznie sprzęt nie powstaje, więc jeśli chcemy mieć nowocześnie wyposażoną armię, to dużą jego część musimy kupować za granicą.

Na szczęście istnieje możliwość stosowania mechanizmu kompensacyjnego, popularnie zwanego offsetem. Dzięki niemu na ogromnych wydatkach zbrojeniowych korzysta też nieco nasza gospodarka. Nie chodzi w nim przy tym wyłącznie o utworzenie czy uratowanie miejsc pracy i podatki, które dzięki efektom inwestycji trafią do budżetu, ale także o transfer nowoczesnych technologii. Wiadomo, że większość innowacyjnych rozwiązań technicznych powstawała w przemyśle zbrojeniowym, a dopiero stamtąd trafiały „do cywila".  Stąd wiele krajów stara się tak planować wydatki zbrojeniowe, aby wzmocniły one potencjał całej gospodarki.

Niestety, z transferem technologii w ramach offsetu nie jest u nas najlepiej. Trudno uznać za innowacyjną taką inwestycję, jak chociażby centrum serwisowe myśliwców. No ale przynajmniej dobrze, że pieniądze, które za malowanie i przeglądy F-16 zapłaci MON, zostaną w Polsce. Miejmy nadzieję, że przy kolejnych projektach modernizacyjnych armii, uda się lepiej wykorzystać możliwości związane z pakietem kompensacyjnym. Wojsko planuje wydać na modernizację w najbliższej dekadzie 140 mld zł, więc będziemy dla producentów broni prawdziwym Eldorado.