Igor Sieczin, w rozumieniu prawa osoba fizyczna, choć ustosunkowana, bo prezes Rosneft, a wcześniej wicepremier przy Putinie, dostał w banku kredyt. Nieduży, bagatela 60 mln dol.. O takiej pożyczce może tylko pomarzyć wiele rosyjskich firm. W Rosji dostęp do kredytów dla przedsiębiorstw jest bardzo trudny, tak przez gąszcz biurokracji jak i niechęć banków do kredytowanie. To problem, który skutecznie hamuje rozwój gospodarczy od lat; o którym się wie i gada, ale robi niewiele.
A tu przychodzi obywatel Sieczin do banku i dostaje 2 miliardy rubli, by sobie obywatel trochę akcji mógł kupić. Wraz z obywatelem Sieczinem przychodzi też grupa jego współpracowników i też coś tam od banków dostaje i akcje kupuje.
W sumie menadżerowie naftowego Rosneft wydali w ostatnim czasie prawie 3 miliardy rubli (90 mln dol.) na akcje swojej firmy. Ale to nic w porównaniu z zakupami szefów prywatnego Łukoil - ci zainwestowali miliard dolarów. Jak wyjaśnił wiceprezes Leonid Fiedun - papiery kupili za dywidendy z wcześniej posiadanych akcji, a także za pożyczki i kredyty.
Biznesmeni wyjaśniają zakupy wiarą we własną firmę, jej przyszłość i rozwój. To ma sens i podnosi notowania firm, choć czasami na jeden dzień. Czytając rosyjskie komentarze, mam jednak wrażenie, że wielu Rosjan chciałoby, by obywatel Sieczin i jemu podobni wysoko opłacani menadżerowie, kupowali akcje spółek w których pracują, za swoje prywatne pieniądze. Tak jak to robią miliony drobnych akcjonariuszy.
Taka zasada: zakupy akcji tylko z własnych środków (oszczędności, pobory, dywidendy) powinna dotyczyć menadżerów nie tylko rosyjskich spółek publicznych, ale też polskich, unijnych itp. Wtedy firmy rzeczywiście zyskają na wiarygodności, bo kto ryzykuje własne pieniądze, musi się w firmie bardzo starać o jej dobre wyniki.