Na ewidentne sygnały globalnego ożywienia gospodarczego wielu ekonomistów reaguje bardzo sceptycznie. Ożywienie jest – przyznają – ale wciąż bardzo duża liczba ryzyk wisi nad tym ożywieniem jak topór nad głową skazańca, który dostał cień szansy na ułaskawienie. Mają rację. Ale czy jest szansa, że ryzyka miną? Raczej nie. Jeżeli ktoś uważa, że kryzys minie, kiedy miną istotne zagrożenia dla wzrostu gospodarczego, to może się nie doczekać.

Niemal ćwierć wieku temu amerykański politolog Francis Fukuyama napisał słynny esej „Koniec historii", w którym stwierdził, że liberalna demokracja jest zwieńczeniem ewolucji systemów społecznych i politycznych. Fukuyamę później mocno nadinterpretowano, ale prawdą jest, że jego teza zaczęła do jakiegoś stopnia symbolizować postęp demokracji i szybki wzrost gospodarczy charakteryzujący świat w latach 90. Pomijając początkowy chaos związany z atakami terrorystycznymi, również pierwsze lata nowego stulecia upłynął pod znakiem szybko rosnącego prosperity i wiary w postęp liberalnych instytucji (bardziej gospodarczych niż politycznych). Duch Fukuyamy nie zniknął.

Wydaje się, że do dziś myślenie większości ludzi komentujących wydarzenia gospodarcze jest zakorzenione w doświadczeniach lat 1991-2008. Traktuje się niepewność, dużą liczbę konfliktów politycznych, bunty społeczne i turbulencje finansowe jako stan przejściowy, coś co może minąć jak burza. Świat ma trzy cele: spokój, liberalizacja i wzrost gospodarczy. Jeżeli coś drogę do tych celów silnie zaburza, traktuje się to sytuację jako kryzysową, czyli z natury możliwą do uspokojenia.

Tymczasem niepewność, silne konflikty polityczne, bunty społeczne i turbulencje finansowe mogą być stałą cechą krajobrazu. Ryzyko związane będzie z sytuacją w Chinach, gdzie z jednej strony spowolnienie gospodarki może doprowadzić do silnego tąpnięcia w systemie finansowym, a z drugiej strony ewentualna kontynuacja bardzo szybkiego wzrostu prowadzi nieuchronnie do konfliktu z USA. Ogniskiem poważnych zagrożeń stał się znów Bliski Wschód, gdzie demokracja poniosła spektakularną porażkę – gdyby przez tamtejsze konflikty to ceny ropy nie dostosowały się do niższego popytu na świecie, konsumpcja w krajach rozwiniętych może poważnie ucierpieć. Innym źródłem ryzyka jest strefa euro, która okazała się organizmem mało odpornym na wstrząsy i kruchym finansowo. Wreszcie permanentne zagrożenie stwarza hiperglobalizacja finansowa, czyli szybkie przepływy dużych mas kapitału, nad którymi systemy polityczne nie mogą sprawować większej kontroli.

To tylko kilka przykładów zagrożeń, które szybko nie znikną. Jednocześnie  na świecie jest wciąż bardzo dużo potencjału do rozwoju, tkwiącego m.in. we wzroście produktywności na wielu rynkach wschodzących, w technologiach energetycznych i informatycznych czy w medycynie. Najbliższe lata, a może i dekady, upłyną zatem pod znakiem przeplatania się trendów negatywnych i pozytywnych. Prawdopodobnie okresy, kiedy wszystko w światowej gospodarce generalnie zmierza w dobrym kierunku, będą krótkie. Ale wyzwolenie się z myślenia o postępie społecznym i gospodarczym jako o procesie liniowym nie będzie łatwe.