Ministerstwo zaproponowało daninę dla nieposiadających potomstwa w ramach przygotowań do nowej… polityki imigracyjnej. Wiem, że to brzmi jak żart, ale znane z PRL bykowe naprawdę miało szansę powrócić. Jednak po ujawnieniu tych planów przez "Rzeczpospolitą" ministerstwo oświadczyło, że nie będzie kontynuować prac nad bykowym.
Ten wprowadzony za Bieruta, a odłożony na bok za wczesnego Gierka instrument zachęcał do prokreacji poprzez podwyższenie podatku dochodowego osobom, które ociągały się z posiadaniem progenitury. Wedle dekretu z 1950 r. zwyżka sięgała jednej piątej podatku wyliczonego i obejmowała bezdzietnych stanu wolnego początkowo od 21., a później 25. roku życia. Przed domiarem nie chroniła nawet ucieczka w małżeństwo, jeśli potomstwo nie pojawiło się w ciągu dwóch lat od ślubu. Władza ludowa zachęcała takie pary do zwiększenia wysiłków podnosząc wyliczony podatek o jedną dziesiątą.
Czytaj także: Rząd woli nakładać opłaty na bezdzietnych, niż zatrudniać imigrantów
Teraz w myśl zasady „kiedyś było lepiej” współcześni rządzący do pomysłu bykowego chcieli wrócić niepomni, że uderzyć ono mogłoby także w prezesa PiS. Jarosław Kaczyński jest wszak stanu wolnego i dzieci nie posiada. Miał by więc wszelkie szanse znaleźć się w grupie docelowej. Czy z nowego podatku zwalniałby mężczyzn wiek emerytalny? Znane są wszak przypadki posiadania potomstwa przez dżentelmenów bardziej zaawansowanych latami.
A teraz poważnie: karanie podatkiem za bezdzietność jest nieefektywne społecznie i szkodliwe politycznie. Po pierwsze, do ludzi przemawia raczej język korzyści niż kar. Po drugie, młode pokolenie już i tak jest mocno sfrustrowane faktem, że wysokie pozapłacowe koszty pracy w Polsce – podatek dochodowy, a przede wszystkim składki ZUS – wpychają je w nieetatowe formy zatrudnienia. Przecież bykowe te koszty jeszcze podniosłoby. A gdy już ktoś młody ma etat, czuje się sfrustrowany, że z jego składek ZUS funduje się przedwyborczą trzynastkę dla emerytów, podczas gdy jego straszy, że kiedyś emerytury stanowić będę co najwyżej 30 proc. ostatniej pensji.