Rozmowa z Wojciechem Kostrzewą

Koniecznie zreformowana musi zostać służba zdrowia, a polska gospodarka musi bardziej stawiać na innowacje – mówi, podsumowując 25-lecie wolnej gospodarki w Polsce Wojciech Kostrzewa, prezes Grupy ITI.

Publikacja: 15.05.2014 02:31

Kim był Pan w czerwcu 1989 roku, gdzie Pana zastały wybory?

Byłem pracownikiem naukowym w Instytucie Gospodarki Światowej w Kilonii, w północnych Niemczech. Miałem wtedy niecałe 29 lat. Podjalem tam pracę zaraz po ukończeniu studiów w 1987 roku. Fakt, że trochę dłużej studiowałem, związany był z tym, że moje pierwsze studia - na Wydziale Prawa Uniwersytetu Warszawskiego - zostały na piątym semestrze przerwane przez stan wojenny. Przez przypadek byłem wtedy w Niemczech i później tam zostałem. Musiałem zacząć tam od nowa studiować i zdecydowałem się na ekonomię. Wtedy, w '89 roku, jako pracownik naukowy o stabilnym statusie urzędnika myślałem, że to będzie cała moja przyszłość.

Jakie nadzieje wywołały u Pana wyniki wyborów? Jakie obawy? Czuł Pan, że kończy się epoka?

To było przeżycie dla całego pokolenia, które świadomie przeżywało Solidarność. Proszę sobie wyobrazić: mając jeszcze przywilej młodości, zobaczyć ten tryumf i to w warunkach pokojowych. Gdy oglądaliśmy na ekranach niemieckiej telewizji relację z Polski, mieliśmy ją tego samego dnia skonfrontowaną ze scenami z Pekinu, gdzie czołg rozjeżdżał demonstrantów. Można było sobie wtedy wyobrazić, że także w Polsce każdy scenariusz był możliwy. Ale pojawiło się przekonanie, że to początek końca komunizmu. Samo pozwolenie na to, by przy urnie wyborczej w tak dramatyczny sposób demonstrowana była niechęć do systemu świadczyło tym, że system się właśnie na moich oczach załamuje, choć nie twierdzę, że już wtedy byłem przekonany, iż we wrześniu szefem rządu będzie jeden z przywódców  opozycji. Ten proces dopiero wtedy ruszał  i dopiero nabierał bardzo dużego przyspieszenia.

To kiedy Pan poczuł, że tzw. realnego socjalizmu już nie ma?

Powołanie premiera Tadeusza Mazowieckiego to był taki moment, kiedy miałem już wrażenie, że została postawiona kropka nad „i". Ze wszystkimi ryzykami, jakie jeszcze wtedy były - wojska radzieckie/rosyjskie  wycofały się z Polski przecież  dopiero cztery lata później.

Jak to się stało, że w '89 roku został Pan doradcą prof. Leszka Balcerowicza?

Przyjechałem do Polski pierwszy raz po ośmiu latach na przełomie sierpnia i września '89 roku i choć być może to dzisiaj zabrzmi zupełnie jak fantastyka, ale we wrześniu, już po powołaniu rządu premiera Mazowieckiego i objęciu przez Leszka Balcerowicza stanowiska ministra finansów, prosto z ulicy poszedłem po prostu do ministerstwa finansów, gdzie zostałem skierowany do Marka Dąbrowskiego, który był wtedy sekretarzem stanu. Zostałem przyjęty, przedstawiłem się  i zaoferowałem swoją pomoc. Tak zaczęła się współpraca, która na przełomie listopada i grudnia zakończyła się ze strony Leszka Balcerowicza formalnym zapytaniem o to czy chciałbym dołączyć do grona jego doradców. Przyjeżdżałem do Warszawy co tydzień czy dwa poświęcając  na to cały swój urlop,  poznałem Zespół, którzy potem przeprowadzał w Polsce reformy: Stefana Kawalca, Marka Dąbrowskiego, Jerzego Koźmińskiego, Jeffreya Sachsa, Davida Liptona, który wtedy przyjeżdżał do Polski z ramienia MFW czy BŚ, Stanisława Gomułkę ,Jacka Rostowskiego czy Sławomira Sikorę. Do Polski praktycznie wróciłem już w grudniu '89 roku, ale potem nastąpiły jeszcze powroty do Niemiec po to, by przedłużyć urlop na uczelni. Ostateczną decyzję o powrocie do kraju podjąłem, gdy zapadła decyzja o powołaniu Polskiego Banku Rozwoju i nominowaniu mnie na pierwszego prezesa tej instytucji. Był to wrzesień '90 roku. W połowie '91 roku moja przygoda naukowa ostatecznie się zakończyła.

Jaki jest Pański osobisty wkład w zmiany ustrojowe i gospodarcze? Czy robił Pan coś jako pierwszy w kraju?

W '90 roku w ramach ministerstwa finansów byłem odpowiedzialny za reformę rachitycznego wówczas systemu ubezpieczeń w Polsce. Wraz z młoda prawniczką  Beatą Balas i z ówczesnym dyrektorem departamentu prawnego Ministerstwa Finansów Andrzejem Jasińskim, byliśmy w lipcu 1990 roku współautorami ustawy ubezpieczeniowej. To była pierwsza ustawa, która była zgodna ze stosowną unijną dyrektywą  i tym samym wprowadzała w Polsce system Unii Europejskiej 14 lat przed przystąpieniem Polski do tej organizacji! Zasady, wprowadzone tą ustawą w 1990 roku w praktyce do dzisiaj funkcjonują  i myślę, że to, że polski sektor ubezpieczeniowy jest dziś tak stabilny, jest w części zasługą moją i wszystkich tych, którzy przy tym dokumencie wtedy współpracowali.

Drugim osiągnięciem jest Polski Bank Rozwoju, z czego jestem strasznie dumny, bo wiele rzeczy robiliśmy tam jako pierwsi w kraju: stworzyliśmy rynek pieniężny w Polsce, zaczęliśmy kwotowania WIBOR-u. Byliśmy pionierami, jeśli chodzi o instrumenty pochodne, oferowaliśmy z pomocą BŚ długoterminowe finansowanie dla przedsiębiorstw, prywatyzowaliśmy przedsiębiorstwa: czasem jako doradcy, a czasem jako inwestorzy. PBR okazał się też wielką kuźnią kadr. Udało się w nim stworzyć atmosferę młodego banku, który zrywał z wizją urzędnika bankowego późnego PRL i był otwarty na nowości. Myślę, że tak do dzisiaj zostało, mimo, że PBR od wielu lat nie istnieje już jako samodzielny byt – został przejęty przez BRE, czyli dzisiejszy mBank.

Jakie są największe osiągnięcia Polski i polskiej gospodarki w 25-leciu? Jakie największe porażki?

Według mnie całe 25-lecie jest jednym wielkim sukcesem.  W 1989 roku panowała hiperinflacja, ceny zmieniały się codziennie i wszystkiego brakowało. Polska była pariasem Europy, bankrutem odciętym od jakiegokolwiek finansowania  zewnętrznego. Trzeba było wtedy mieć olbrzymią wyobraźnię, by wyobrazić sobie taką Warszawę i taką gospodarkę, jaką mamy dzisiaj. Przy wszystkich popełnionych po drodze błędach, których nie udało się uniknąć, bo nikt nie jest nieomylny, na tle regionu osiągnęliśmy zdecydowanie najwięcej. W '89 roku to Węgry miały być krajem, który miał odnieść największy sukces w procesie wprowadzani gospodarki rynkowej. Okazało się jednak, że konsekwencja wszystkich kolejnych rządów w Polsce po '89 roku doprowadziło do tego, że nasza gospodarka jest konkurencyjna i daje sobie dobrze radę w kryzysowych sytuacjach. Dwa sektory, z którymi związany byłem przez lata, czyli bankowość i ubezpieczeniach, wspaniale dały sobie radę w warunkach kryzysu finansowego. To też zasługa dobrze zrozumianej roli nadzoru finansowego – bankowego i nad instytucjami ubezpieczeniowymi. Docenianie nadzoru było charakterystyczne w Polsce także w czasie tworzenia się rynku kapitałowego. Panowało duże zrozumienie tego, że nie można „iść na żywioł", ale musi powstać Komisja Papierów Wartościowych, że giełda powinna być solidna. Ogromną rolę odegrały w tych procesach trzy postacie: Lesław Paga, Wiesław Rozłucki i Jacek Socha. To indywidualności, które postawiły swój stempel na rozwoju rynku kapitałowego. Można dyskutować czy zawsze mieli rację, czy też pewne rozwiązania mogły być bardziej elastyczne i prorynkowe, ale efekt końcowy jest dobry.

Porażki dostrzegam w dwóch obszarach. Po pierwsze nie sprywatyzowano wszystkich tych części służby zdrowia, które można było sprywatyzować: w zasadzie zakończyło się to na prywatyzacji  aptek oraz usług stomatologicznych, na których jakość nikt dziś nie narzeka. Pozostał moloch, z którym nikt nie wie, co zrobić. Druga rzecz to doprowadzenie do tego, że poza wielkimi aglomeracjami i średnimi miastami, które dosyć dobrze odnalazły się  w warunkach zmian gospodarczych, mamy do czynienia z całymi regionami, które sobie strukturalnie zupełnie nie radzą i wpadają w spiralę beznadziei. W warunkach permanentnego ponad 30-proc. bezrobocia i pełnego uzależnienia od świadczeń socjalnych, bardzo trudno osiągnąć jakąkolwiek aktywizację tych regionów. To dwa obszary, w których zabrakło właściwych działań lub czasu na ich wdrożenie w okresie przełomu za  rządów Tadeusza Mazowieckiego i  Jana Krzysztofa Bieleckiego.

To są teraz nasze główne zadania do wykonania?

Odpowiem przewrotnie: problem regionów już się akurat trochę rozwiązał. Swoboda przemieszczania się w ramach UE i migracje wewnątrzkrajowe będą powodowały, że będą to coraz mniej zaludnione regiony, które młodzi ludzie będą opuszczać podróżując za pracą. Tego się już nie cofnie, jest za późno. Koniecznie zreformowana musi  zostać służba zdrowia, przy czym motywem przewodnim powinno być racjonalne wydawanie posiadanych środków i prywatyzacja przynajmniej części sektora zdrowotnego. Jest jeszcze trzecie wyzwanie, związane z przyszłością. To odnalezienie się polskiego biznesu i polskiej gospodarki w warunkach, w których coraz częściej trzeba będzie stawiać na innowacje, a nie na prosty proces odtwarzania. Dziś mamy jeszcze m.in. w Europie wielką przewagę kosztową. Najbliższe dziesięciolecie przyniesie nam dużo inwestycji z Europy Zachodniej. To fakt, że Polska  jesteśmy państwem droższym niż 10 lat temu, ale też nadal cztery  razy tańszym niż Niemcy, przy czym cieszymy się opinią państwa  stabilnego prawnie i ekonomicznie. Kiedyś to się jednak skończy. Trudno powiedzieć, co powinno wtedy zrobić państwo, ale to wyzwanie, z którym będzie musiał się skonfrontować biznes.

Wojciech Kostrzewa

jest od 2005 roku prezesem i dyrektorem generalnym Grupy ITI, głównego właściciela Grupy TVN. Ma też udziały ITI. Wcześniej był m.in. prezesem BRE Banku (1998-2004) i członkiem zarządu regionalnego Commerzbank AG. W latach 1988 - 1991 był pracownikiem naukowym Instytutu Gospodarki Światowej w Kilonii w latach 1989 - 1991 był doradcą ministra finansów, prof. Leszka Balcerowicza. W latach 1990 - 1995 prezesował Polskiemu Bankowi Rozwoju.

Opinie Ekonomiczne
Marta Postuła: Czy warto deregulować?
Opinie Ekonomiczne
Robert Gwiazdowski: Wybory prezydenckie w KGHM
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Qui pro quo, czyli awantura o składkę
Opinie Ekonomiczne
RPP tnie stopy. Adam Glapiński ruszył z pomocą Karolowi Nawrockiemu
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof A. Kowalczyk: Nie należało ciąć stóp przed wyborami
Materiał Promocyjny
Lenovo i Motorola dalej rosną na polskim rynku