Balcerowicz dla "Rz" na 25-lecie wolności

Polska jako pierwszy kraj pozbywała się socjalizmu, ryzyko więc było, bo byliśmy pionierami - mówi "Rz" Leszek Balcerowicz.

Aktualizacja: 04.06.2014 12:38 Publikacja: 04.06.2014 10:00

Balcerowicz dla "Rz" na 25-lecie wolności

Foto: Fotorzepa, Piotr Nowak

Rz: Czerwiec 1989 rok... ?Z pewnością pamięta pan, ?co wtedy robił?

Prof. Leszek Balcerowicz:

25 lat temu przygotowywałem się do wyjazdu do Wielkiej Brytanii. Przez rok miałem pracować jako wykładowca na jednej z tamtejszych uczelni. Zobowiązałem się do tego wyjazdu dwa lata wcześniej, więc kilka miesięcy przed rozpoczęciem roku akademickiego intensywnie przygotowywałem wykłady na temat postkeynesizmu.

Czy wynik wyborów był dla pana niespodzianką?

To była bardzo pozytywna niespodzianka. Do tego stopnia, że zacząłem żałować swojego zobowiązania i wyjazdu na Wyspy. Jednak czułem się w obowiązku dotrzymać obietnicy i wypełnić przyrzeczenie, więc dalej pracowałem nad wykładami. Nawet telefonów nie odbierałem. Dopiero w sierpniu Stefan Kawalec przekazał mi, że od pewnego czasu próbuje się ze mną skontaktować Waldemar Kuczyński. Oddzwoniłem i spotkaliśmy się u Kuczyńskiego w domu. Wtedy padła propozycja wejścia do rządu Tadeusza Mazowieckiego.

Kuczyński przekazał mi, że Mazowiecki szuka – jak powiedział – „swojego Ludwiga Erharda". Odpowiedziałem, że on może być Erhardem, a ja będę mu doradzał. Potem spotkałem się z Mazowieckim, który zaproponował mi funkcję wicepremiera i ministra finansów. Odmówiłem.

Dlaczego?

To do innej opowieści.

Ale jednak pan nie wyjechał.

Mazowiecki prosił, abym się zastanowił. Po namyśle i naradzie z bliskimi – zgodziłem się. Wiedziałem, że w Polsce trzeba będzie więcej zrobić, niż zrobił Erhard w Niemczech po wojnie. Tam bowiem kapitalizm został tylko zawieszony, u nas socjalizm zniszczył jego struktury i trzeba było wszystko zbudować od podstaw.

Miał pan jednak swoje warunki.

To prawda. Powiedziałem Mazowieckiemu, że mogę przyjąć odpowiedzialność tylko za radykalne reformy. Nie trzeba było go zresztą do tego przekonywać. Przyjąłem propozycję Tadeusza Mazowieckiego m.in. dlatego, że w latach 80. nieformalny zespół, który stworzyłem jeszcze w drugiej połowie lat 70., pracował nad zasadniczymi problemami gospodarki. Badaliśmy więc, jak stabilizować sytuację gospodarczą w kraju, który ma wysoką inflację, pracowaliśmy nad prywatyzacją państwowego majątku, umacnianiem pieniądza itp. Nie zakładaliśmy, że to się przyda za naszego życia – to było hobby. Ale się przydało.

A propos moich warunków – premier dał mi zielone światło i zgodził się, abym był szefem całej polityki gospodarczej z decydującym głosem przy mianowaniu gospodarczych ministrów.

Czy myślał pan wtedy o społecznym koszcie tych reform?

Boże, znowu ten antyreformatorski slogan! Czy tylko reformy powodują społeczne koszty? A co z brakiem reform? Czy społeczne koszty opóźnionych reform na Ukrainie są mniejsze niż radykalnych w  Polsce? Największe społeczne koszty reform są wtedy, gdy się te reformy odkłada. To tak jak z odkładaniem leczenia poważnej choroby. Takie odkładanie terapii jest humanitarne?

Wróćmy zatem do reform... Zadanie domowe miał pan odrobione. Co było dalej?

Oczywiście, nie wszystko było gotowe, wiele konkretnych spraw wymagało opracowania i decyzji. Ale drogowskaz był jasny: polska gospodarka musi być kapitalistyczna, należy więc sprywatyzować państwowe firmy, bo one i tak podlegają polityce, która zatruje ich działalność. Dalej – konkurencja na rynku i zdrowe finanse publiczne, otwarcie na świat i stabilny pieniądz.

Polska była pierwszym krajem, który wyrywał się z socjalizmu, a państwo mieliście do dyspozycji wyłącznie wyniki dziesięcioletnich badań. Ich wprowadzenie w życie w tej sytuacji musiało być dużym wyzwaniem?

To było najtrudniejsze zadanie, z jakim przyszło nam się zmierzyć, zarówno intelektualnie, jak i w praktyce. Nie miałem wielkich problemów z wyborem generalnej strategii. Badania pokazywały, że od socjalizmu nie da się odejść stopniowo i powoli. Wybraliśmy więc podejście radykalne i całościowe.

Ale nie wszyscy uważali, że właśnie tak trzeba – szybko, radykalnie.

Niektóre kraje, w tym Ukraina, wybrały inną drogę. Myślę, że stało się tak z powodu braku odpowiedniej wiedzy lub bazy politycznej. Widzimy teraz, że my osiągnęliśmy o wiele lepsze wyniki w gospodarce niż tamte państwa, co oznacza wyższy standard życia ludzi.

Pamiętam, jak w grudniu 1989 r. pojawiłem się na spotkaniu ekonomistów z Towarzystwa Ekonomistów Polskich, gdzie dominował chór „spiesz się powoli". Tu dom się pali, a oni byli przeciw radykalnej strategii. Niestety, boję się, że ten sposób myślenia do dziś pokutuje u wielu polskich ekonomistów. Dlatego ja zawsze stosowałem zasadę: nie przyjmuję do swego zespołu żadnego ekonomisty wykształconego wyłącznie w PRL, zwłaszcza specjalisty od ekonomii politycznej socjalizmu lub kapitalizmu. Preferowałem matematyków. Jednym z moich głównych doradców ekonomicznych był matematyk Stefan Kawalec. Miałem też wielkie zaufanie do Stanisława Gomułki – wybitnego ekonomisty, ale fizyka z „pierwotnego" wykształcenia.

Nie miał pan żadnych obaw, gdy 25 lat temu realizował swój plan?

Polska jako pierwszy kraj pozbywała się socjalizmu, ryzyko więc było, bo byliśmy pionierami. Ale alternatywa, czyli powolne zmiany, była beznadziejna, tzn. skazana na klęskę. Zawsze jest lepiej realizować wariant ryzykowny niż beznadziejny. Nie mogliśmy wiedzieć, jak na radykalny program zareagują przedsiębiorstwa, które przecież były w latach 1990–1991 socjalistyczne. Czy utrzyma się spirala płac i cen? Dlatego zastosowaliśmy kontrolę płac, czyli popiwek. Był on instrumentem przejściowym.

Kiedy tak naprawdę poczuł pan, że realny socjalizm się skończył?

To, że socjalizm był złym systemem, było jasne dla większości ludzi w Polsce. Utwierdziłem się w tym wniosku w latach 70., gdy zajmowałem się postępem technicznym, którego w tym systemie nie sposób było realizować. Ale zły system może długo trwać. Późną wiosną 1989 roku poczułem, że Polska może iść do przodu. Latem wiedziałem już, że droga do demokracji i wolnorynkowego kapitalizmu stoi przed nami otworem.

Nigdy nie pomyślał pan, że ktoś może to przerwać?

Tylko raz, latem 1991 roku, kiedy rano usłyszałem o puczu Giennadija Janajewa. Informacja o aresztowaniu Michaiła Gorbaczowa obudziła we mnie obawę, że to może być koniec zmian w ZSRR.

Potem okazało się, że zamach przyspieszył rozpad ZSRR.

Dla mnie jednym z głównych priorytetów była szybka prywatyzacja. Uważałem, że powinno to zabrać kilka, a nie kilkanaście lat. Duży sektor państwowy zdusiłby bowiem naszą młodą kapitalistyczną gospodarkę, m.in. przez lobbing polityczny. Proszę spojrzeć dziś na państwowe górnictwo.

Kalendarz polityczny prywatyzację opóźniał. Pakiet z grudnia 89 roku nie obejmował prywatyzacji, ale ustawa była gotowa już w lutym 90 roku. Wprowadziliśmy ją do Sejmu, który uchwalił ustawę w lipcu. Parlamentarzyści uznali, że to historyczna chwila – wstali i klaskali. Po wyborach prezydenckich, we wrześniu ministrem przekształceń własnościowych został Waldemar Kuczyński, którego wkrótce – w rządzie J.K. Bieleckiego – zastąpił Janusz Lewandowski. Jego wielką zasługą było opracowanie programu NFI, który – niestety – został okrojony i opóźniony przez destrukcyjne działanie opozycji. Z kolei zasługą Dariusza Ledworowskiego było to, że sprywatyzował przedsiębiorstwa współpracy z zagranicą. A zasługą Adama Tańskiego były przekształcenia PGR.

W Polsce szybko rozwijały się nowe prywatne przedsiębiorstwa i to nas wyróżniało. Myślę, że bardzo ważne było zorganizowanie finansowania dla małych i średnich firm, do czego osobiście namawiałem Polsko-Amerykański Fundusz Przedsiębiorczości.

Gdyby miał pan wskazać swoją największą zasługę, co by to było?

Polska była pierwszym krajem Europy Środkowo-?-Wschodniej, który stworzył ?i wprowadził w życie radykalny i całościowy program gospodarczy.

Czy jest coś, co – korzystając z wiedzy zdobytej po latach – zrobiłby pan wtedy inaczej?

Sporo osób uznaje za błąd to, co było źródłem naszego sukcesu – szybkość i kompleksowość realizowanych przemian. Ale błędy popełnialiśmy w zupełnie innych miejscach. Jako zespół gospodarczy na czas nie zablokowaliśmy nowej ustawy emerytalnej, co w konsekwencji doprowadziło do lawinowego przyrostu wydatków na emerytury i zdestabilizowało finanse publiczne w 1991 r. Przepuściliśmy też ustawę o zasiłkach dla bezrobotnych, która pozwalała   absolwentom od razu rejestrować się i pobierać zasiłek. To spowodowało ogromny wzrost statystycznego bezrobocia. Ekipa gospodarcza była szczupła i musiała działać na wielu frontach.

Źle się stało, że nie przeprowadziliśmy głębokiej reformy wymiaru sprawiedliwości. Ale to już nie mieściło się w programie gospodarczym.

Jakie są teraz największe wyzwania stojące przed Polską?

Utrzymanie wysokiego wzrostu gospodarczego. Musi on spowolnić, jeśli nie przyspieszymy reform. Chodzi o reformy, które wzmocnią proces tworzenia nowych miejsc pracy, podniosą  poziom inwestycji prywatnych oraz podniosą stopę oszczędności Polaków, która – i tak niska – została dodatkowo obniżona przez zagarnięcie emerytalnych oszczędności z OFE. Należy też m.in. przebudować uczelnie publiczne, zwiększyć konkurencyjność, dokończyć prywatyzację, aby zapobiec już obserwowanym spadkom tempa poprawy efektywności. Te i inne reformy są potrzebne, aby zapobiec trwałemu spowolnieniu wzrostu naszej gospodarki, który jest konieczny, aby dalej podnosić poziom życia w Polsce, zahamować emigrację młodych, no i mieć środki na obronę narodową. W demokracji przy słabej gospodarce trudno o silną obronę narodową.

Jak ocenia pan nasze 25-lecie?

Jako wielki sukces. ?Do 1989 r. Polska cofała się gospodarczo przez 300 lat ?w stosunku do Zachodu. Dopiero po 1989 r. zaczęliśmy nadrabiać stracony czas. Osiągnęliśmy największy przyrost PKB wśród krajów naszego regionu. Tylko malkontent lub populista może ignorować takie fakty.

Rz: Czerwiec 1989 rok... ?Z pewnością pamięta pan, ?co wtedy robił?

Prof. Leszek Balcerowicz:

Pozostało 99% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację