W ostatnim czasie słowo „deregulacja” odmieniane jest przez wszystkie przypadki. To ono ma być panaceum na hamujący rozwój nadmiar regulacji, które ograniczają innowacje i tłumią potencjał gospodarczy. Podobne wnioski płyną z ostatnich raportów Enrico Letty i Mario Draghiego na temat konkurencyjności Europy. Jednocześnie trwają intensywne prace nad nowymi regulacjami dotyczącymi sztucznej inteligencji (AI), platform cyfrowych i globalnych korporacji technologicznych. Jak pogodzić te sprzeczne tendencje?
Gospodarka cyfrowa zasadniczo różni się od tradycyjnych sektorów. Charakteryzuje ją niezwykła dynamika oraz ciągłe innowacje, które pojawiają się i znikają szybciej niż kiedykolwiek wcześniej.
Znany wszystkim Skype – swego czasu rewolucyjna technologia – niedawno przestał istnieć. Ten przykład pokazuje, że tradycyjne regulacje nie nadążają za technologicznym rozwojem. W efekcie państwo traci zdolność skutecznego reagowania.
Dlaczego tradycyjna regulacja zawodzi?
Problem pojawia się nawet w jasnym określeniu pożądanych celów ingerencji państwa w gospodarkę (co mamy chronić) czy choćby wymykaniu się rynków cyfrowych tradycyjnym granicom i podziałom sektorowym. Obecne prawo publiczne powstało w zupełnie innej rzeczywistości technologicznej. Klasyczne metody analizy rynku oparte na powolnych procedurach administracyjnych nie pasują już do gospodarki opartej na danych i algorytmach.
Przykładowo brytyjski organ ochrony konkurencji (CMA) musiał zbadać aż 4 TB danych od Google’a i Binga, aby zrozumieć ekonomię skali wyszukiwarek internetowych. Czy polscy regulatorzy mają dziś narzędzia i kompetencje, by prowadzić podobne analizy? Nie trzeba przekonywać, że cyfryzacja ma przemożny wpływ na niemal wszystkie obszary naszego życia. To kolejny argument za tym, jak ważne jest, aby ją właściwie regulować.