Z euro bezpieczniej

Poza strefą euro Polska nie będzie odgrywać w UE roli adekwatnej do wielkości jej gospodarki – uważa Andris Vilks, minister finansów Łotwy.

Aktualizacja: 06.06.2014 13:17 Publikacja: 06.06.2014 06:00

Z euro bezpieczniej

Foto: AFP

Jak pan ocenia pierwsze miesiące Łotwy w strefie euro?

Samą operację wprowadzenia euro  uważam za wyjątkowo udaną, choć przeprowadziliśmy ją w bardzo trudnych warunkach. Nasze starania o członkostwo w strefie euro zbiegły się w czasie z kryzysem fiskalnym na jej obrzeżach. Łotewskie społeczeństwo, zasypywane doniesieniami o niedoli Greków, było euro bardzo niechętne. Udało się nam jednak przekonać Łotyszy, że to dobry krok. Spodobały im się nowe monety, nawiązujące do przedwojennych łatów. Pomógł też przykład Estonii, która pod wieloma względami jest krajem podobnym do Łotwy, a przyjęła euro z początkiem 2011 r. Poparcie dla euro na Łotwie, które w momencie wprowadzania nowej waluty było bardzo niskie, dziś nie odbiega od unijnej średniej.

Nie doszło do wzrostu cen, którego zwykle obawiają się kraje przechodzące na euro?

Od października ub.r. monitorujemy setki cen różnych produktów i usług. Około 95 proc. z nich pozostała stabilna do dzisiaj. Przedsiębiorcy zachowali się uczciwie. Inflacja na Łotwie jest obecnie bliska zera. Drożeją wprawdzie niektóre usługi, ale trzeba wziąć pod uwagę to, że Łotwa jest jednym z najszybciej rozwijających się krajów w UE. To stwarza presję na płacę, a więc też na ceny usług.

A czy w kontekście agresji Rosji wobec Ukrainy, Łotwa czuje się bezpieczniejsza jako członek strefy euro, niż gdyby dysponowała wciąż własną walutą? Pytam o to, bo prezes NBP Marek Belka zasugerował jakiś czas temu, że w związku z tymi wydarzeniami należy od nowa sporządzić bilans korzyści i kosztów z tytułu ewentualnego wprowadzenia euro w Polsce.

Bez dwóch zdań czujemy się bezpieczniej. Nie kryliśmy zresztą, że dla nas przyjęcie euro było również decyzją geopolityczną. Dotyczy to zresztą wszystkich krajów bałtyckich. Łat był wprawdzie sztywno powiązany z euro, ale był narażony na ataki spekulacyjne. Zawirowania geopolityczne to sprzyjający moment dla takich ataków. Ewentualne załamanie łata byłoby niebezpieczne, choćby dlatego, że od lat większość kredytów na Łotwie było zaciąganych w euro. W przypadku Polski, która jest znacznie większym krajem, ma w pełni płynną walutę i może prowadzić niezależną politykę pieniężną, rachunek korzyści i kosztów może się przedstawiać inaczej. Z drugiej strony, jeśli Polska chce odgrywać w Europie rolę adekwatną do wielkości swojej gospodarki, to poza strefą euro nie będzie w stanie tego robić. Najważniejsze decyzje obecnie zapadają w eurogrupie.

Na przełomie 2012 i 2013 r., gdy w kryzysie pogrążył się Cypr, część ekonomistów wskazywała, że Łotwie mogą grozić podobne kłopoty. Wspólnym mianownikiem obu krajów miało być to, że Rosjanie chętnie lokują tam pieniądze. Jak ocenia pan stabilność łotewskiego sektora bankowego?

Porównania Łotwy do Cypru są chybione. Porównując wartość aktywów banków do PKB, łotewski sektor bankowy należy do najmniejszych w UE. Także stosunek wartości zagranicznych depozytów w bankach  do PKB jest na Łotwie dużo niższy, niż na Cyprze, w Luksemburgu czy Szwajcarii. Dodatkowo, wymagamy od banków utrzymywania bardzo wysokich współczynników wypłacalności. To oznacza, że z perspektywy banków przyjmowanie nowych depozytów jest kosztowne. Część ekspertów wskazywała, że po kryzysie na Cyprze do naszych banków będzie napływało więcej pieniędzy zza granicy. Tak się jednak nie stało. Z drugiej strony, sam fakt, że Rosjanie chętnie lokują pieniądze na Łotwie, świadczy o ich zaufaniu do naszego sektora bankowego i wysokiej jakości świadczonych przez niego usług.

Podczas jednego z paneli dyskusyjnych towarzyszących zjazdowi udziałowców EBOR w Warszawie, zaskoczył pan słuchaczy mówiąc, że nie obawia się wpływu napięć na linii Ukraina-Rosja na łotewską gospodarkę. Sam EBOR ostrzegł, że na tym konflikcie ucierpieć może cały region.

Gospodarka Rosji słabnie od kilku lat i niezależnie od tego, czy będą w nią wymierzone kolejne sankcje, czy nie, będzie pewnie słabła dalej. Ale nie obawiamy się tego zanadto, bo znamy dobrze naszego sąsiada i wiemy mniej więcej, czego się spodziewać. Wiele nauczyliśmy się pod koniec lat 90., w trakcie kryzysu w Rosji. W kolejnych latach zdywersyfikowaliśmy mocno kierunki naszego eksportu i teraz nie jesteśmy pod tym względem uzależnieni od Rosji. Większość firm, które eksportują do Rosji, ma też jakieś inne rynki zbytu. Nawet jeśli udział Rosji w naszym eksporcie, który wynosi obecnie około 12 proc., spadnie, powinniśmy być w stanie jakoś to zrekompensować.

Jeśli zaś chodzi o import gazu z Rosji, to nie spodziewamy się, aby nastąpiły przerwy w dostawach. To jest biznes, od którego rosyjska gospodarka jest uzależniona i nie może sobie pozwolić, żeby go osłabić. Z tego samego powodu, Rosjanie eksportując surowce będą musieli nadal korzystać z naszych portów i kolei, bo ich własna infrastruktura im nie wystarcza. Jeśli chodzi o Ukrainę, to konflikt z Rosją mocno uderzył w jej gospodarkę. Ale nasz eksport na Ukrainę niespodziewanie w marcu wzrósł o 23 proc. rok do roku. Może to wynikać z tego, że Ukraińcy bojkotują rosyjskie towary, co sprzyja łotewskim.

Jak z perspektywy czasu ocenia pan łotewską strategię walki z kryzysem z lat 2008-2009? Ekonomiści do dziś spierają się o to, czy restrykcyjna polityka fiskalna była dobrym pomysłem. Z jednej strony finanse publiczne Łotwy są dziś w dobrej kondycji, a gospodarka szybko się rozwija, ale z drugiej bardzo wielu Łotyszy emigrowało.

Polska nie prowadziła tak restrykcyjnej polityki fiskalnej, a Polacy też emigrują. Po prostu ludzie z naszego regionu są bardzo mobilni i chętnie wykorzystują szanse, jakie pojawiły się wraz z członkostwem w UE. Nie twierdzę, że kryzys i metody jego gaszenia nie uderzyły w mieszkańców Łotwy. Nie sądzę jednak, że to jest główna przyczyna emigracji. W tym świetle wydaje mi się, że nie zmarnowaliśmy kryzysu. Wykorzystaliśmy go do przeprowadzenia głębokich reform, które uzdrowiły naszą gospodarkę, a których nie dałoby się uzasadnić w innej sytuacji.

Andris Vilks

pełni funkcję łotewskiego ministra finansów od listopada 2010 r. Z wykształcenia geograf, karierę zawodową zrobił w bankowości. Kolejno był m.in. szefem działu analiz rynku akcji oraz głównym ekonomistą łotewskiego oddziału banku SEB. Zanim w 2010 r. dostał się do parlamentu, był doradcą ekonomicznym premiera Valdisa Dombrovskisa.

Jak pan ocenia pierwsze miesiące Łotwy w strefie euro?

Samą operację wprowadzenia euro  uważam za wyjątkowo udaną, choć przeprowadziliśmy ją w bardzo trudnych warunkach. Nasze starania o członkostwo w strefie euro zbiegły się w czasie z kryzysem fiskalnym na jej obrzeżach. Łotewskie społeczeństwo, zasypywane doniesieniami o niedoli Greków, było euro bardzo niechętne. Udało się nam jednak przekonać Łotyszy, że to dobry krok. Spodobały im się nowe monety, nawiązujące do przedwojennych łatów. Pomógł też przykład Estonii, która pod wieloma względami jest krajem podobnym do Łotwy, a przyjęła euro z początkiem 2011 r. Poparcie dla euro na Łotwie, które w momencie wprowadzania nowej waluty było bardzo niskie, dziś nie odbiega od unijnej średniej.

Pozostało 88% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację