Gdy jeszcze w komunistycznym kraju kończyłem studia, nie miałem wątpliwości, że moim zawodowym wyborem będzie aplikacja adwokacka. Wynikało to z pasji do prowadzenia sądowych sporów, ale również z tego, że w tamtej rzeczywistości adwokatura była jednym z niewielu wolnych zawodów: nie miało się ani pracodawcy, ani szefa.
Miało się szansę choć w minimalnym stopniu korzystać z prawa do wolności słowa, zajmować prawami człowieka i w imieniu klientów prowadzić samotne spory z opresyjnym państwem. Adwokaci wykonywali zawód tylko w zespołach adwokackich, do których dostawało się przydział. To jednak było dużo lepsze niż praca na etacie, która to perspektywa mnie nie pociągała.
Gdy po demokratycznych przemianach zaczęła się wolność gospodarcza, adwokatura nabrała wiatru w żagle, zyskując możliwość wykonywania zawodu w prywatnych kancelariach i spółkach i zajmowania się sprawami nie tylko osób fizycznych, ale i podmiotów gospodarczych. Pozostało jedno ograniczenie: adwokat nie mógł pozostawać na etacie, bo takie uzależnienie ekonomiczne od państwa czy podmiotów prywatnych mogłoby mieć wpływ na jego niezależność.
Czytaj więcej
Przyłączenie się radców spowodowałoby większy zasięg akcji. Tymczasem radcowie nie tylko się nie...
Adwokatura połączenia z radcami nie chciała
To nie dyskryminowało prawników, którzy, rezygnując z zachowania pełnej niezależności, woleli pracować na etacie, bo takie możliwości dawała im przynależność do korporacji radców prawnych. Rozróżnienie między tymi grupami zawodowymi w warunkach komunistycznego państwa polegało na tym, że adwokaci byli wolnym zawodem, pracującym dla osób fizycznych, zaś radcowie, pracując na etacie, zajmowali się obsługą podmiotów gospodarczych.