Gdy jeszcze w komunistycznym kraju kończyłem studia, nie miałem wątpliwości, że moim zawodowym wyborem będzie aplikacja adwokacka. Wynikało to z pasji do prowadzenia sądowych sporów, ale również z tego, że w tamtej rzeczywistości adwokatura była jednym z niewielu wolnych zawodów: nie miało się ani pracodawcy, ani szefa.
Miało się szansę choć w minimalnym stopniu korzystać z prawa do wolności słowa, zajmować prawami człowieka i w imieniu klientów prowadzić samotne spory z opresyjnym państwem. Adwokaci wykonywali zawód tylko w zespołach adwokackich, do których dostawało się przydział. To jednak było dużo lepsze niż praca na etacie, która to perspektywa mnie nie pociągała.