Zgodnie z medialnymi doniesieniami, na pomoc mogłyby liczyć firmy, których obroty spadły o co najmniej 15 proc. w ciągu trzech kolejnych miesięcy. A pomoc w tym przypadku przybrałaby postać ok. 1 tys. złotych refundacji do wynagrodzenia pracownika oraz dofinansowania szkoleń.

Rozumiem – zbliżają się wybory, więc każdy „projekt", który pokazuje, że rząd dba o obywateli, w tym przypadku przedsiębiorców, jest na wagę złota. Nie rozumiem jednak, dlaczego ma dbać szczególnie o producentów wieprzowiny, jabłek, czy innych owoców lub warzyw? Dlaczego nie pomóc również producentom samochodów i części do nich, którzy od wielu kwartałów borykają się z mniejszym popytem na swoje wyroby? Dlaczego nie wytwórcom AGD, którzy przez lata przenosili zakłady nad Wisłę, zainwestowali tu miliardy złotych, zatrudnili tysiące ludzi, a dziś muszą ograniczać produkcję i zwalniać pracowników? Dlaczego nie producentom mebli, cementu, jachtów, czy gier komputerowych? Każda z firm działających nie tylko w tych branżach narażona jest przecież na liczne ryzyka prowadzenia działalności za granicą, z których nie wszystkie da się przewidzieć z odpowiednim wyprzedzeniem.

Odpowiedź jest prosta nawet dla rządu wchodzącego w okres permanentnej kampanii wyborczej – nie stać nas, żeby dopłacać wszystkim. Ale zamiast pomagać wybranym, rząd powinien skupić się raczej na stopniowej poprawie warunków do prowadzenia biznesu i likwidowaniu wciąż istniejących absurdów prawnych (co mozolnie i nieefektownie, ale w bliskiej współpracy z organizacjami pracodawców, stara się przecież robić resort gospodarki).

Akurat dziś premier Ewa Kopacz cieszyła się z dobrej pozycji Polski w najnowszej edycji rankingu „Doing Business" Banku Światowego. I podkreślała, że Doing Business to „obiektywna miara warunków prowadzenia działalności gospodarczej i konkurencyjności Polski". Racja. I dlatego w tym zdaniu zawarta jest też przestroga dla rządu. Im więcej będzie powstawało „regulacji" podobnych do tej proponowanej przez resort pracy, tym trudniej będzie nam utrzymywać dobre pozycje w kolejnych edycjach rankingów konkurencyjności, m.in. Doing Business. Ale o to będzie się przecież martwił inny rząd.