Najpierw NBP opublikował projekcję, z której wynika, że ceny dopiero pod koniec roku przestaną spadać, a potem przez najbliższe dwa lata inflacja będzie minimalna, w okolicach jednego procenta. W piątek GUS podał natomiast, że ceny są już 1,6 procent niższe niż przed rokiem.
To skłoniło panią dr Małgorzatę Starczewską – Krzysztoszek z Lewiatana do takiej uwagi na koniec jej komentarza: „Jest zatem „szansa" na materializację marcowej prognozy NBP dotyczącej inflacji w 2015 r. (minus 0,5 proc.). I na otwarcie zamkniętej na ostatnim posiedzeniu RPP dyskusji o poziomie stóp procentowych". Odezwał się też analityk Piotr Kuczyński, który uznał, że „dla całości gospodarki fakt, że ceny spadają nie jest korzystny (...) robi się sprzężenie zwrotne, gdyż spadanie cen sprawia, że czekamy, aż jeszcze spadną. Skoro zaś czekamy, to nie wydajemy, a jak nie wydajemy, to nie napędzamy gospodarki". Ciekawe z jakimi zakupami z powodu możliwego spadku cen o kolejne ćwierć procenta wstrzymuje się pan Kuczyński.
Wmawianie ludziom, że deflacja jest szkodliwa, że trzeba z nią walczyć, najlepiej obniżając stopy procentowe do zera, dominuje wśród ekonomistów. Twierdzą, że deflacja wpędza w recesję i utrudni spłatę długów – państwom południowej Europy, wszystkim zadłużonym rządom, konsumentom umoczonym w hipotekach i kartach kredytowych, firmom, które zapożyczyły się pod korek i nie trafiły z inwestycjami itd. Zawsze mnie zadziwiała ta gotowość do współczucia dłużnikom, a nie wierzycielom, których oszczędności i inwestycje są zagrożone, ale mniejsza z tym.
Sprawa z deflacją nie jest taka prosta. Daniel Gros, dyrektor think tanku EPS napisał kilka dni temu komentarz pod znamiennym tytułem: „Dlaczego deflacja jest dobrą wiadomością dla Europy". Argumenty jakie przytacza są następujące: kiedy ceny ropy spadają (bo one odpowiadają przede wszystkim za początki deflacji w Europie, w Polsce także spadające ceny żywności) realne dochody gospodarstw domowych rosną, co sprawia, że życie zadłużonych gospodarstw domowych staje się łatwiejsze, a nie trudniejsze. Po drugie, na niższych cenach energii korzysta cały przemysł, bo mniej za nią płaci i łatwiej, a nie trudniej obsługiwać mu długi.
Ale nawet finanse publiczne mogą skorzystać na niższych cenach energii. Wpływy do budżetu pochodzą bowiem nie tylko z konsumpcji, ale z całej produkcji krajowej. Niskie ceny ropy i energii stymulują produkcję i produkt krajowy, wielkość produktu krajowego nominalnie rośnie, wpływy do budżetu powinny zatem rosnąć, a nie maleć. No i na koniec, w warunkach deflacji utrzymywane są niskie nominalnie stopy procentowe, co powinno zachęcać do inwestycji i korporacje, i konsumentów.