Padną znane już argumenty – firmy wykorzystują pracowników, nie płacą podatków, oszukują dostawców i przez nie znikają rodzinne sklepiki. To, że dzięki tym wielkim firmom mamy tanią żywność i ogromny wybór produktów, nikomu przez gardło nie przejdzie. Sieci wypada atakować i tyle.
Czy któraś z partii pójdzie tak daleko, by zdecydować się na zaproponowanie rozwiązań na wzór węgierski? Śmiem twierdzić, że to prawdopodobne, ponieważ atmosfera sprzyja krytykowaniu zagranicznego kapitału, a w handlu pozycja obcych sieci jest w Polsce silna, choć nie aż tak jak na Węgrzech. U nas sieci hiper-, supermarketów i dyskontów kontrolują 50 proc. rynku, na Węgrzech – 80 proc.
Na pewno wróci temat niskich podatków, choć to demagogia w czystej postaci. „Oni" płacą mało, ale jak mogą więcej, jeśli mają małe zyski? Jak pisaliśmy w „Rzeczpospolitej", opierając się na danych wywiadowni Bisnode Polska, w ostatnich latach spośród 200 największych sieci ponad 20 proc. kończy rok finansowy ze stratą. Średnia rentowność netto dla tych firm spadła już poniżej 1 proc. 200 największych firm przy ponad 100 mld zł przychodów może wykazać 2 mld zł zysku netto.
Wróci też pomysł zakazu handlu w niedzielę, choć jest mu przeciwna większość Polaków, a największą czkawką odbiłby się on pracownikom tych sieci.
Z przytaczanych zarzutów za uzasadniony można uznać ten o niezbyt wysokich wynagrodzeniach, ale to akurat jest bolączka wszystkich branż opierających się na nisko wykwalifikowanej kadrze.