Gdy obrażają się nawzajem, niszczą i tak już niski u nas kapitał zaufania społecznego. Skutki tego są bolesne, ale niewymierne. Trudno je przeliczyć na złote.
Inaczej się dzieje, gdy polityk publicznie beztrosko rzuca uwagi dotyczące mglistych zamierzeń wobec gospodarki, całych branż czy konkretnych firm. Wtedy reakcja rynku bywa natychmiastowa, a straty inwestorów giełdowych – od funduszy inwestycyjnych, przez emerytalne, na drobnych ciułaczach skończywszy – liczone są niekiedy w setkach milionów złotych.
Najnowszy przykład – kiedy wiceminister energii ujawnił w związkowym piśmie, że rozmawia o zaprzęgnięciu lubelskiej kopalni Bogdanka do ratowania pogrążonych w stratach śląskich kopalń, doszło do tąpnięcia kursu giełdowego tej zyskownej firmy. W jednej chwili wartość spółki zmalała o ponad jedną dziesiątą. Inny przykład – słowa wiceministra finansów (teraz już byłego) o możliwej plajcie kilku banków.
Zapominanie, że mowa jest srebrem, ale milczenie złotem, to przypadłość nie tylko polityków rządu PiS. Poprzednikom też zdarzały się wpadki. Wystarczy wspomnieć zapowiedź premiera Donalda Tuska w exposé wprowadzenia podatku miedziowego. A działo się to w trakcie sesji giełdowej. Kurs KGHM runął o blisko 14 proc. Stracili inwestorzy, którzy exposé nie słuchali albo nie byli w stanie na nie błyskawicznie zareagować.
Dopóki zaangażowanie państwa w gospodarce się nie zmniejszy (a za tej władzy raczej można się spodziewać tendencji przeciwnej), wpływ polityków na firmy i gospodarkę nie zmaleje. Dlatego mam nadzieję, że politycy częściej będą myśleli o tym, co mówią, zamiast mówić, co myślą.