W aptekach chaos, zdezorientowani pacjenci odsyłani do lekarzy, którzy nie wiedzą do końca, jakie recepty powinni wypisywać. Tak wyglądał pierwszy po wprowadzeniu 1 stycznia reformy lekowej dzień, w którym normalnie pracowały apteki i przychodnie.
Czarny scenariusz
Lekarze spełnili groźbę: w proteście przeciw zaostrzeniu przepisów o kontroli ordynacji lekarskich przystawiają na receptach pieczątki "Refundacja do decyzji NFZ". Nie wypisują też na receptach informacji, które mogą posłużyć NFZ do określenia poziomu refundacji.
– Już w lutym ubiegłego roku pisaliśmy do minister Ewy Kopacz listy, w których prosiliśmy o zmianę niekorzystnych dla lekarzy rozwiązań – mówi dr Agnieszka Rubinowska, jedna z liderek akcji protestacyjnej na portalu Konsylium24. – Ze spotkania nic nie wynikło, rząd nie powinien się dziwić, że protest przybrał tak dużą skalę.
Według Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy i Federacji Porozumienie Zielonogórskie w proteście uczestniczy nawet 75 proc. medyków. Ministerstwo Zdrowia i NFZ nie udzielają informacji o skali protestu.
NFZ przekonuje, że mimo pieczątki recepty są ważne. W praktyce pacjenci mają problem z ich realizacją. "Spotykam się z szokiem, niedowierzaniem i groźbami ze strony pacjentów" – napisał do redakcji "Rz" jeden z aptekarzy. "Żaden aptekarz nie zaryzykuje wydania leku kosztującego kilkaset złotych za 3,20 (tyle kosztuje on po refundacji)". Dlaczego? Bo gdyby NFZ nieprawidłowo wypełnioną receptę na lek refundowany zakwestionował, to tę kwotę farmaceuta nie tylko płaciłby z własnej kieszeni, ale jeszcze groziłaby mu kara.