W II kwartale br. spółki z rynku kapitałowego sprzedały oczywiście więcej mieszkań rok do roku, ale i więcej względem bardzo udanego I kwartału br. Kiedy przyjrzymy się uważniej, okazuje się, że większość spółek zanotowała spadek sprzedaży, a grupę ciągnęły Atal i Robyg. Jak to interpretować?
Wytłumaczenie jest proste: deweloperzy nie mają co sprzedawać. Atal i Robyg najwyraźniej skutecznie uzupełniły podaż, co było ich sukcesem. Większość firm nie była w stanie tak szybko uzupełnić oferty – a to bierze się z ograniczeń wydawaniu decyzji przez samorządy czy braku gruntów pod szybką zabudowę.
Dużo się mówi o kłopotach deweloperów z podażą, ale jeśli spojrzymy na statystyki GUS, to przecież aktywność jest bardzo wysoka, jeśli wziąć pod uwagę liczbę mieszkań w uruchamianych projektach i w tych, które uzyskały pozwolenie na budowę. W Warszawie, która uchodziła za czerwoną wyspę na deweloperskim rynku, w maju doszło wręcz do niemal boskiej interwencji: wtedy ruszyła budowa i zostały uzyskane pozwolenia dla ponad jednej trzeciej mieszkań w skali pięciu miesięcy. Skąd ten dysonans między narracją deweloperów a statystykami?
Zgadza się, budujemy więcej, zwłaszcza statystyki o rozpoczętych inwestycjach, będące takim prawdziwym papierkiem lakmusowym, są wysokie. Teoretycznie mamy cały czas wzrost. Ale jeśli zobaczymy, ile klienci kupują, to jednak popyt rośnie dalej szybciej niż podaż. W efekcie cały czas spada oferta. Spójrzmy na Warszawę: owszem, maj był wyjątkowy, ale w ciągu pięciu miesięcy ruszyła budowa ponad 6 tys. mieszkań, ale do tego, by podaż odpowiadała popytowi, powinniśmy widzieć raczej 10–14 tys. lokali w uruchamianych projektach. W niektórych miastach czas, w którym oferta przydałaby się do zera – zakładając, że deweloperzy przestaliby z dnia na dzień budować, a popyt się utrzymał – to w niektórych miastach zaledwie dwa–trzy kwartały, czyli bardzo mało. Gdyby udało się zwiększyć produkcję, presja na ceny byłaby mniejsza. Byłaby to też ulga dla rynku wtórnego, bo na rynku pierwotnym ceny rosną o połowę wolniej.
Trudno się dziwić, że popyt sprzyja, bo mamy rekordowo niskie stopy procentowe, a system emerytalny kolejny raz jest w tym kraju rozmontowywany. Mieszkania są traktowane przez wielu jako jako naturalna lokata. Stąd zakupy na wynajem lub po prostu o charakterze tezauryzacyjnym.