Projekt zawsze jest określany jako prestiżowy, niedostępny na rynku dla wszystkich, no i nie oferowany bezpośrednio przez mało znanego dewelopera, tylko przez jeszcze mniej znaną agencję pośrednictwa, ale z zagraniczną nazwą.
O projekcie mówi się, że nie jest reklamowany, bo skierowany do wąskiego grona klientów – chodzi przecież o to, by sąsiedzi reprezentowali podobny poziom.
Często argumentem „za” inwestycją jest to, że sam prezes firmy kupił apartament w danym projekcie. Zawieranie więc umowy aktem notarialnym to... zbędne formalności. Jak może się udać?
Kupowanie w takiej aurze sprzyja kłopotom, szczególnie, gdy budowa unikalnego i prestiżowego projektu staje, a prezesa firmy trudno znaleźć, bo... podróżuje w interesach.
I nie jest to historia o ryzyku dla wybranych i naiwnych z początku lat 90. XX wieku, gdy rynek deweloperski raczkował. To najświeższe doświadczenia naszego czytelnika z Warszawy.