PiS przegrało wybory w wielkich miastach, bo zamiast prowadzić senną kampanię, wdało się w rozpalające społeczeństwo spory. Donald Tusk ma rację, twierdząc, że publiczne media, jednoznacznie wspierające rządzących, mogą być kamieniem u ich szyi. Takie wnioski płyną z komputerowej analizy zastosowanej przez naukowców z Katedry UNESCO Studiów Interdyscyplinarnych Uniwersytetu Wrocławskiego.
Swe siły połączyli fizycy i socjologowie, którzy zbudowali teoretyczny model zmiany poparcia wyborców pod wpływem wzajemnej wymiany opinii oraz informacji płynących z mediów. Pod uwagę wzięto trzy grupy społeczne: mieszkańców wsi oraz małych i dużych miast. – Interesowało nas przede wszystkim, jak pod wpływem różnych opinii i informacji medialnych wyborcy zmieniają swoje preferencje. Model nie opisuje specyfiki konkretnej sytuacji politycznej – zastrzega prof. Andrzej Pękalski z Instytutu Fizyki Teoretycznej Uniwersytetu Wrocławskiego. – Ale wyjaśnia, w jaki sposób interakcje między wyborcami oraz typ populacji kształtują tendencje wyborcze – dodaje socjolog dr Barbara Pabjan.
Przeanalizowano układ dwupartyjny, w którym partia A ma 40 proc. początkowego poparcia i 5 proc. twardego elektoratu, a jej oponent, partia B, cieszy się 60-proc. poparciem, ale jego elektorat jest w całości płynny.
Czy partia z mniejszym poparciem może wygrać wybory? W jednym wypadku: gdyby o wyniku przesądzali wyborcy z wielkich miast, a kampania była senna. Partia z mniejszym poparciem, ale twardym elektoratem przegrałaby na wsiach, lecz zdobyłaby połowę elektoratu w małych miastach. To jedna z najciekawszych zależności, które udało się ustalić naukowcom.
Elektorat wiejski zawsze przyłącza się do partii mającej większe poparcie. Sprzyja temu rozdyskutowanie wyborców. Ponadto mieszkańcy wiejscy są bardziej podatni na argumentację słabszej partii, gdy wspierają ją media, a kampania przebiega spokojnie.