Wśród postulatów „Rz" ogłoszonych w ramach manifestu Cyfrowa Polska znalazł się punkt mówiący o zaostrzeniu kar za kradzież własności intelektualnej. Wprowadzenie ustawowego nakazu zamykania stron internetowych nielegalnie handlujących treścią pod pozorem pobierania opłat za pośrednictwo i transfer danych wymagałoby w Polsce sporych zmian w prawie. Dziś wygląda ono tak, że umożliwia działanie takim witrynom jak np. Chomikuj.pl lub portalom przekierowującym do umieszczonych na zagranicznych serwerach witryn, na których można oglądać za darmo nielegalne wersje telewizyjnych i kinowych przebojów.
Kiedy wydawcy książek rozważali zbiorowy proces przeciwko portalowi, Piotr Hałasiewicz z Chomikuj.pl tłumaczył „Rz": – Sytuacja podmiotów świadczących usługi hostingowe lub szerzej – usługi typu web 2.0. – jest jasna na gruncie prawa europejskiego i polskiego. Art. 14 i 15 polskiej ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną wyraźnie wskazują, iż dostawca usług hostingowych nie odpowiada za treści umieszczane przez użytkowników usługi, o ile niezwłocznie blokuje treści wskazane jako bezprawne – mówił. Jak dodawał, platforma umożliwia też wydawcom samodzielne blokowanie nielegalnych plików, które wyszukają na portalu.
W praktyce materiałów w sieci jest jednak tak dużo, że wciąż można tam znaleźć każdą treść, bo nikt nie jest dziś w stanie ich skutecznie monitorować.
Firmy działające w sieci obawiają się z kolei, że każdy mechanizm umożliwiający zamykanie stron internetowych łamiących prawo może być wykorzystywany do cenzurowania Internetu. Tak było np. w ubiegłym roku, gdy debata dotyczyła planowanych rozwiązań umożliwiających błyskawiczne zamykanie witryn z pornografią dziecięcą. Jej uczestnicy podkreślali, że przy tej okazji używano wciąż sformułowania „działanie niedozwolone", a nie „pornografia dziecięca", co w przyszłości mogłoby grozić nadużywaniem przepisu.
Na razie rząd planuje wdrożyć inne rozwiązanie, które ma ułatwiać bieżącą walkę z sieciowymi piratami. Do ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną wprowadzona zostanie znana już na innych rynkach tzw. procedura „notice and takedown". – Jeśli dziś zauważę, że na jakimś portalu jest fragment mojego dzieła, mogę wystosować w tej sprawie pismo lub droczyć się z pośrednikiem. Według tego nowego modelu będę mógł mu przedstawić dowód potwierdzający moje prawa do materiału, a pośrednik będzie miał 72 godziny na uznanie (lub nie) moich racji i zdjęcie materiału. To dotyczy nie tylko kwestii praw autorskich, ale też pomówień itd. Dziś podobne procesy trwają dwa – trzy lata – mówił w czasie debaty „Rz" Michał Boni, minister administracji i cyfryzacji. Jak tłumaczył, „czyszczenie" YouTube z nielegalnych wersji filmów i teledysków było możliwe właśnie dlatego, że w USA istnieje już procedura „notice and takedown".