Poetka opuściła ojczyznę, w której, jak odnotowuje, przeżyła z górą 50 lat. Decyzję o wyjeździe starannie przemyślała, a przyjaciołom powiedziała tylko: „Zróbcie tak jak ja, ale po swojemu. Nie załamujcie się, wyłamujcie się”.
Zostawiła kraj rządzony przez „talibów wzrostu gospodarczego”. Tłumaczy, że „w Afganistanie o tym, czy możesz tam mieszkać i pracować, decydują płeć i długość brody, w mojej dawnej ojczyźnie saldo na koncie bankowym”. Dlatego autorka tak ceni dowódcę afgańskiej partyzantki walczącej z talibami Ahmada Szacha Masuda. W nowym domu zdjęcie bojownika powiesiła na honorowym miejscu. A osiedliła się we Francji. Tam, gdzie kończy się ziemia Europy – fin des terres, finis terrae – w Finistere.
Już pierwsze zdania wprowadzają nas w senną rzeczywistość prowincji. W krainę, gdzie czas płynie na kontemplacji przyrody: zmian światła i pór roku, gdzie każdą czynność – w pracy, banku czy ogrodzie – należy spokojnie wykonać, a pośpiech i nerwowość są oznakami złego wychowania. „Od Atlantyku czuć przypływ i wodorosty – pisze Malmsten. – Uspokajający dźwięk boi sygnalizacyjnej jak głos sowy. Mieszkam w Finistere, ponieważ się tu przeprowadziłam. Nie przez przypadek, w życiu doświadczonej kobiety nie ma przypadków”.
Książka osnuta wokół projektowania i budowy przydomowego ogrodu jest w istocie prozą o tworzeniu własnego mikroświata, o kontemplacji spokoju zamkniętego w ziarnkach piasku. Pomysł bardzo ryzykowny, ale Bodil Malmsten potrafiła ominąć pułapki.
Szczęśliwie nie opisuje, jak krzątając się po ogrodzie, muska klematisy i ziółka. Nie funduje nam pretensjonalnych sentencji i bon motów. Każda strona jest prawdziwa, każde zdanie własne i niewymuszone. Warto się zastanowić nad tym, co urodzona w 1944 r. autorka mówi o swym pokoleniu. Jej zdaniem miało wszystko: pracę i jasną przyszłość, ale „nie podzieliło się nią, zatrzymało dla siebie, na emeryturę. Skonfiskowało przyszłość następców – z lenistwa i egoizmu, nie pomnożyliśmy tego daru, zagarniając, ile się dało, zdefraudowaliśmy przyszłość, ukradliśmy ją”.