Żeby ją docenić, trzeba mieć za sobą bodaj jedno poważne zadurzenie – bo to relacja z procesu zakochiwania się. Pierwsze symptomy miłości, ale jeszcze nie ona sama. Stan tak ulotny, że łatwy do przeoczenia, a trudny do wyrażenia słowami.
Hartwich to się udaje. Nie pisze wierszy, lecz rzuca urwane zdania. Nie szuka metafor ani porównań. Właściwie w ogóle nie używa języka poezji. Lakonicznie opisuje stan ducha osoby ulegającej uczuciu: „przymierzamy się do siebie/ przynosimy prezenty/ chcemy się podobać”. Paradoksalnie, właśnie rygorystyczna forma sprawia, że obserwacje przeobrażają się w lirykę.
Co więcej, „Bajka” brzmi równie czysto i przekonująco w czterech innych językach. Pisarka pokusiła się o eksperyment: przetłumaczyła tę opowieść o miłości na angielski, niemiecki, japoński i francuski (jej pióra jest wersja francuska, pozostałe przekłady innych autorów) i umieściła pięć języków na jednej stronie. Sąsiednie strony zajmują rysunki.
Rzadko spotyka się tak idealną harmonię słowa i kreski. Sysło prowadzi linię równie subtelnie, jak Hartwich obserwacje. Czarno-białe kompozycje, wyrafinowane i umowne. Z akcentami w postaci intensywnie różowych koniczynek czterolistnych.
Oto przykład: dwa słowa „nagle lekkość” znajdują dopełnienie w rysunku figurki unoszącej się nad linią horyzontu. Stan nieważkości osiąga dzięki wyrastającym z ramion dłoniom-skrzydełkom.