Otóż zaproponowano mu, by latem przespacerował się po bałtyckich plażach. Od granicy z Rosją do granicy z Niemcami. A wrażenia z tych spacerów zamieszczał w gazecie, czyniąc ją – w okresie kanikuły – lżejszą i bardziej strawną dla czytelnika.
Jóźwik z zadania wywiązał się więcej niż solidnie i to od tych jego relacji wiele osób, włącznie ze mną, rozpoczynało wówczas lekturę dziennika. Teraz można te wszystkie teksty – nieco podretuszowane – przeczytać od A do Z, zebrane zostały bowiem w zgrabny tomik, nieoczekiwanie prezentujący całkiem wyrazisty wizerunek Polaka epoki transformacji. Naturalnie, Marek Jóźwik nie byłby sobą, gdyby nie urozmaicił tego portretu wstawkami sportowymi, co jest o tyle usprawiedliwione, że swoje bałtyckie spacery przerywać musiał co jakiś czas, latając po Europie na mityngi Golden League, które „sprawozdawał” dla Canal Plus.
Ale to co najważniejsze ujrzał na nadmorskim piasku. W takim Orłowie, na przykład, „plaża palce lizać: piach czysty, woda zielona (od glonów). Nad plażą mają spacerniak dla cierpiących na wodowstręt”. A w Kątach Rybackich „dzieje się krzywda. Kącianie rybaccy dostali przydział na morze, ale nie dostali pozwolenia na kąpiele”. Nic dziwnego, że mają przechlapane.
W barze Koga w Krynicy gra kapela. Lider śpiewa „trochę jak Joe Cocker, ale przed mutacją, a trochę jak Himilsbach, ale zaszyty”. Publika ze smakiem sączy piwo – sami koneserzy. W Łebie można się rozerwać – na strzępy. A w Rowach ryby słabo biorą. Napotkany wędkarz przytakuje: „Za Gierka brały lepiej”. To było dość powszechne przekonanie.
Namawiałbym autora, by zafundował sobie i nam podobną przechadzkę, dla odmiany może górskimi szlakami. Ciekaw jestem, czyśmy się od tamtego czasu zmienili. Na pewno zmiana jest taka, że dziś jesteśmy w Unii Europejskiej, a wtedy do niej dopiero aspirowaliśmy. Tyle że co z tego? Marek Jóźwik widzi wyraźniej i więcej, może udałoby mu się udzielić na to pytanie odpowiedzi. Oczywiście takiej, przy której człowiek skręciłby się ze śmiechu.