Mamy szczęście do niemieckich translatorów – świetnie znają nasz język, piśmiennictwo, kulturę i ludzi. Promują nie tylko literaturę, ale i kraj. Do najbardziej zasłużonych należy rodowity łodzianin 87-letni Karl Dedecius.
Tytuł jego wspomnień „Europejczyk z Łodzi” nawiązuje do przedwojennego międzynarodowego charakteru miasta. Autor z żalem wspomina, że niewiele śladów po jego rodzinie się zachowało – przodkowie pochodzili ze Szwabii oraz z Czech i Moraw, do zaboru pruskiego trafili przez Śląsk. Ostatnia wojna zniszczyła dokumenty i pamiątki.
Rodzina była niemiecka, ale w domu mówiło się po polsku. Gdy Dedecius wybrał niemiecki jako przedmiot maturalny, musiał się dobrze przyłożyć do nauki. „Dzisiaj swojego wyboru nie rozumiem – pisze. – Moja polszczyzna była lepsza, znacznie bogatsza”. 18-latek musiał przyswajać całe niemieckie słownictwo nauk przyrodniczych, ścisłych, humanistycznych. Podobna nauka czekała go w 1949 r., kiedy wrócił z niewoli sowieckiej, gdzie rosyjski był jego językiem codziennym. Znów brakowało mu niemieckich słów.
Wspomnienia Dedeciusa są typowe dla wielu Niemców z tego pokolenia – urodzeni na terenie obecnej Polski trafili do hitlerowskiej armii. Jedni zginęli, inni przeżyli. On, 21-letni gefrajter pojmany pod Stalingradem, ocalał. Pisze o tym rzeczowo, bez wstydu i nienawiści, nie unika drastycznych szczegółów, choć przywołuje je niechętnie. To jedno z niewielu w polskiej literaturze świadectw wojennej gehenny zostawionych przez Niemców.
Autor trzy pierwsze części książki oddaje historii. W następnych, poświęconych „przyjaźniom ponad granicami”, dopuszcza czytelnika do translatorskiej kuchni. Cytuje swoje przekłady polskiej poezji – jego dorobek to utwory ponad 300 polskich autorów.