Nie widziałem ich w żadnej księgarni. Spotkany po dziesięcioleciach niewidzenia na warszawskiej ulicy dawny przyjaciel relacjonując swe losy, w kolejnej godzinie rozmowy wspomniał swe prace autobiograficzne. Zostałem nimi obdarzony przy okazji następnego spotkania. Podczas lektury co kilka stron odczuwałem potrzebę zaglądania do dużego atlasu geograficznego. Po odłożeniu tych tomów, do których chce się wracać, nie sposób w jednym czy nawet kilku zdaniach powiedzieć, kim jest czy był przede wszystkim autor. Oczywiście podróżnikiem. Z pewnością nie był tylko nigdy w Australii i Nowej Zelandii. Urodzony w roku 1922, we wrześniu 1939 opuszcza Warszawę, chcąc dostać się do wojska. Jego wędrówka prowadzi na wschód kraju.
17 września na wieść o inwazji Sowietów przekracza granicę rumuńską. W ciągu kilkunastu miesięcy zdołał poznać ten kraj, okazując się dobrym obserwatorem zarówno obyczajów, jak architektury. Odkrył też talent rysownika. Jego szkice zachowały się i są obok licznych zdjęć zamieszczone w pierwszym tomie.
Późną jesienią 1940 r. statkiem z Konstancy przepływa do Turcji. Po dwu tygodniach poznawania Stambułu przejeżdża pociągiem centralną Turcję, by po następnej morskiej podróży znaleźć się w Tel Awiwie, gdzie posiadacz małej matury u Jezuitów w Chyrowie zostaje uczniem Liceum Polskiego. Po maturze w roku 1941 zgłasza się do Brygady Karpackiej. Poznaje półwysep Synaj, Aleksandrię. Wreszcie Libia, Tobruk. Potem powrót do Palestyny. Zgłasza się jako ochotnik do lotnictwa. By dotrzeć na szkolenie w Anglii, odpływa z Suezu na pokładzie luksusowej „Queen Mary". W ciągu miesiąca trafia do Nowego Jorku. Mimo ogromu miasta jego pierwszy pobyt trwa tam tylko dwa tygodnie. Kolejny rejs do Szkocji, podczas którego mógł obejrzeć wieloryba, trwał 12 dni. Dwa lata nauki latania z pobytami w małych angielskich miejscowościach z przepustkami do Londynu. 1 stycznia 1944 r. zestrzelił z pewnością swego pierwszego Niemca.
Pilot myśliwski w ostatniej fazie wojny musiał raczej zrzucać bomby, niż walczyć w powietrzu. Po jej zakończeniu zdążył jeszcze poznać z góry i na dole Francję i Belgię.
Zdemobilizowany, z gorzkim poczuciem ostatecznych wyników dla sprawy polskiej, wraca w roku 1947 do ojczyzny. Przyjęty do aeroklubu, lata sobie we wczesnym, łagodnym jeszcze PRL nad krajem. Jego ciekawość sprawia, że kiedyś tak nisko kołuje nad Belwederem, oglądając wewnętrzny dziedziniec i stojące tam samochody, że spanikowani towarzysze przerywają posiedzenie u prezydenta Bieruta.