Wspomnienia Jerzego Głowczewskiego

Wydane przez Most w latach 2003, 2004 i 2006 trzy tomy wspomnień Jerzego Główczewskiego: „Wojak mimo woli", „Optymista mimo wszystko" i „Moja Ameryka", podzieliły los wielu ciekawych ważnych książek.

Publikacja: 02.04.2011 01:01

Nie widziałem ich w żadnej księgarni. Spotkany po dziesięcioleciach niewidzenia na warszawskiej ulicy dawny przyjaciel relacjonując swe losy, w kolejnej godzinie rozmowy wspomniał swe prace autobiograficzne. Zostałem nimi obdarzony przy okazji następnego spotkania. Podczas lektury co kilka stron odczuwałem potrzebę zaglądania do dużego atlasu geograficznego. Po odłożeniu tych tomów, do których chce się wracać, nie sposób w jednym czy nawet kilku zdaniach powiedzieć, kim jest czy był przede wszystkim autor. Oczywiście podróżnikiem. Z pewnością nie był tylko nigdy w Australii i Nowej Zelandii. Urodzony w roku 1922, we wrześniu 1939 opuszcza Warszawę, chcąc dostać się do wojska. Jego wędrówka prowadzi na wschód kraju.

17 września na wieść o inwazji Sowietów przekracza granicę rumuńską. W ciągu kilkunastu miesięcy zdołał poznać ten kraj, okazując się dobrym obserwatorem zarówno obyczajów, jak architektury. Odkrył też talent rysownika. Jego szkice zachowały się i są obok licznych zdjęć zamieszczone w pierwszym tomie.

Późną jesienią 1940 r. statkiem z Konstancy przepływa do Turcji. Po dwu tygodniach poznawania Stambułu przejeżdża pociągiem centralną Turcję, by po następnej morskiej podróży znaleźć się w Tel Awiwie, gdzie posiadacz małej matury u Jezuitów w Chyrowie zostaje uczniem Liceum Polskiego. Po maturze w roku 1941 zgłasza się do Brygady Karpackiej. Poznaje półwysep Synaj, Aleksandrię. Wreszcie Libia, Tobruk. Potem powrót do Palestyny. Zgłasza się jako ochotnik do lotnictwa. By dotrzeć na szkolenie w Anglii, odpływa z Suezu na pokładzie luksusowej „Queen Mary". W ciągu miesiąca trafia do Nowego Jorku. Mimo ogromu miasta jego pierwszy pobyt trwa tam tylko dwa tygodnie. Kolejny rejs do Szkocji, podczas którego mógł obejrzeć wieloryba, trwał 12 dni. Dwa lata nauki latania z pobytami w małych angielskich miejscowościach z przepustkami do Londynu. 1 stycznia 1944 r. zestrzelił z pewnością swego pierwszego Niemca.

Pilot myśliwski w ostatniej fazie wojny musiał raczej zrzucać bomby, niż walczyć w powietrzu. Po jej zakończeniu zdążył jeszcze poznać z góry i na dole Francję i Belgię.

Zdemobilizowany, z gorzkim poczuciem ostatecznych wyników dla sprawy polskiej, wraca w roku 1947 do ojczyzny. Przyjęty do aeroklubu, lata sobie we wczesnym, łagodnym jeszcze PRL nad krajem. Jego ciekawość sprawia, że kiedyś tak nisko kołuje nad Belwederem, oglądając wewnętrzny dziedziniec i stojące tam samochody, że spanikowani towarzysze przerywają posiedzenie u prezydenta Bieruta.

Odbywa w Warszawie studia architektury, by odbudowywać to, co zburzono. Ma swój udział w rekonstrukcji Pałacu Kazimierzowskiego, Pałacu Staszica, wschodniej ściany placu Bankowego. Zaproszony przez swego profesora Jerzego Hryniewieckiego bierze udział w projekcie Stadionu Dziesięciolecia. Plany wykonują w ocalałym, należącym do rodziny Główczewskich od zawsze, domu – przy Chmielnej 18.

Frontowa część budowli, przed którą spotkałem naszego bohatera, służyła w dobrych czasach na mieszkanie rodziny, w tylnej oficynie mieściła się firma Litografia artystyczna W. Główczewski. W roku 1920 drukowano tam mapy wojskowe, potem plakaty wybitnych twórców, takich jak Tadeusz Gronowski, w czasie wojny druki konspiracyjne. Oba budynki przetrwały bombardowania 1939 roku i powstanie. W 1945 wymagały jedynie remontów dokonanych przez jego matkę. Niszczenia Litografii Główczewskich dokonały na raty władze PRL. Najpierw, biorąc pod zarząd przymusowy, potem, upaństwawiając całkowicie, by wreszcie na oczach prawowitego właściciela wyrzucać przez okna cenne urządzenia na bruk podwórza.

Po 1956 roku Jerzy Główczewski wyjeżdża do Stanów na stypendium Forda. Lata podróży, obserwacji, studiów procentują. Mnożą się zaproszenia na wykłady do najlepszych szkół architektury. Wraca niemal do wszystkich miejsc poznanych w młodości (z wyjątkiem Rumunii). Projektuje w Stanach, Kanadzie, Egipcie i innych krajach arabskich, Afryce.

W roku 1989 miał 67 lat i na dobrą sprawę powinien zostać ambasadorem lub profesorem w Warszawie. Cieszmy się chociaż z jego książek.

Nie widziałem ich w żadnej księgarni. Spotkany po dziesięcioleciach niewidzenia na warszawskiej ulicy dawny przyjaciel relacjonując swe losy, w kolejnej godzinie rozmowy wspomniał swe prace autobiograficzne. Zostałem nimi obdarzony przy okazji następnego spotkania. Podczas lektury co kilka stron odczuwałem potrzebę zaglądania do dużego atlasu geograficznego. Po odłożeniu tych tomów, do których chce się wracać, nie sposób w jednym czy nawet kilku zdaniach powiedzieć, kim jest czy był przede wszystkim autor. Oczywiście podróżnikiem. Z pewnością nie był tylko nigdy w Australii i Nowej Zelandii. Urodzony w roku 1922, we wrześniu 1939 opuszcza Warszawę, chcąc dostać się do wojska. Jego wędrówka prowadzi na wschód kraju.

Pozostało 82% artykułu
Literatura
Reiner Stach: Franz Kafka w kleszczach dwóch wojen
Materiał Promocyjny
Transformacja w miastach wymaga współpracy samorządu z biznesem i nauką
Literatura
XXXII Targi Książki Historycznej na Zamku Królewskim w Warszawie
Literatura
Nowy „Wiedźmin”. Herold chaosu już nadchodzi
Literatura
Patrycja Volny: jak bił, pił i molestował Jacek Kaczmarski
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Literatura
"To dla Pani ta cisza" Mario Vargasa Llosy. "Myślę, że powieść jest już skończona"
Walka o Klimat
„Rzeczpospolita” nagrodziła zasłużonych dla środowiska