Ostrzegam przed przegapieniem jej w zalewie innych pozycji.
Lewicowi intelektualiści gotowi są już przyznać, że w Związku Sowieckim popełniano zbrodnie. Ale tylko w roku 1937, gdy komuniści wyrzynali się wzajemnie podczas wielkiej czystki. Według nich na empatię zasługują bowiem tylko te ofiary sowieckiego reżymu, które wcześniej same popierały zbrodniczą ideologię.
Przedmiotem opowieści Wertha jest tymczasem wydarzenie, które rozegrało się cztery lata przed wielką czystką – w roku 1933. Sowieci dokonywali wówczas masowych deportacji „wrogów ludu". Ich ofiarą padły miliony zwykłych, wybieranych na chybił trafił, obywateli.
„Wł. Nowożyłow, moskwianin, kierowca. Po pracy wybierał się z żoną do kina. Gdy ona przygotowywała się, wyszedł na ulicę po papierosy. Aresztowany i deportowany". Albo: „Nikołaj Fiedorowicz Kurtiukow,
16 lat. Wysiadł na stacji, żeby poszukać gorącej wody na herbatę. Zaczepiony przez strażników konwoju stojącego na sąsiednim torze, siłą dołączony do transportu".