Czy coś łączy dzisiejszych dwudziestoparolatków i bohaterów "Jutro idziemy do kina" - maturzystów z roku 1938?
Reżyser Michał Kwieciński jeszcze przed rozpoczęciem zdjęć powiedział nam, że chce nakręcić film o młodych ludziach, ich pragnieniach i uczuciach. Że mniej interesuje go scenografia i drobiazgowe odtwarzanie tamtego świata, wojna jest obecna w tle i to wystarczy. Poprosił, żebyśmy odwołali się do własnych przeżyć i doświadczeń. Zmienił się kontekst historyczny, ale typy ludzkie pozostały takie same. Dziś też można spotkać szlachetnych idealistów takich jak grany przeze mnie Andrzej Skowroński. Bohaterowie "Jutro idziemy do kina" żyją swoim życiem, umawiają się z dziewczynami, przeżywają swój pierwszy raz z kobietą. W tym filmie nie ma pruderii.
Andrzej Skowroński po maturze idzie do wojska, do kawalerii. Jest rok 1939. Akcja filmu kończy się wraz z wybuchem wojny i pierwszymi bombardowaniami, ale przed oczami automatycznie pojawia się nam scena z "Lotnej" i ułańska szarża na niemieckie czołgi...
Ciągle pokutuje ten straszny stereotyp polskich ułanów. Owszem, byli szlachetni, ale głupi, bo z szablą rzucili się na niemieckie czołgi. To nieprawda. A z bohaterstwa ludzi w ogóle nie powinno się rozliczać. Skowroński to nie jest postać wymyślona. Pan Stawiński, pisząc scenariusz, sportretował swoich przyjaciół. Ja w Skowrońskim odnalazłem wiele cech uniwersalnych: patriotyzm, szlachetność i poczucie obowiązku, które tamto pokolenie zawdzięczało dobremu wychowaniu. Ich ojcowie i dziadkowie bili się albo w I wojnie światowej, albo w wojnie polsko-bolszewickiej, a oni sami byli pierwszym pokoleniem urodzonym w wolnej Polsce i też gotowi byli się o nią bić. Dlatego kręci mnie możliwość wcielenia się w postacie, takie jak Cezary Baryka w "Przedwiośniu" czy teraz Skowroński.
Tęskni pan za światem prostych, jasno określonych wartości?