Miłośnik jazzu miał w czwartkowy wieczór nie lada dylemat, który z trzech koncertów wybrać. Finał JVC Jazz Festival w Akwarium Jazzarium z udziałem syna legendarnego Johna Coltrane’a – Raviego? Otwarcie festiwalu Jazz Jamboree w klubie Palladium, gdzie grał najlepszy perkusista świata Jack DeJohnette? Czy może występ niemieckiego trębacza Christopha Titza?
Moje serce dyktowało Coltrane’a, rozum DeJohnette’a, a ciekawość Titza, którego nigdy na żywo nie słyszałem. Jak to zwykle bywa, poszedłem za głosem serca i nie żałuję. Bo posłuchać klasowego saksofonisty siedząc metr od sceny, obserwować mimikę jego twarzy i delektować się naturalnym brzmieniem instrumentu, to ogromna przyjemność.
Po stosunkowo małym zainteresowaniu poniedziałkowym koncertem Wayne’a Horvitza i jego kameralnym Gravitas Quartet, wczoraj publiczność dopisała. Magnesem było z pewnością nazwisko lidera. Ravi nie ma tej sławy ani geniuszu, co jego ojciec, ale wystarczający talent i technikę by przykuć uwagę słuchacza.
Oczywiście każdy, kto zna nagrania Johna porównuje do nich muzykę Raviego. Jest w niej wiele podobieństw: żarliwość, szczerość, wirtuozeria. Z pewnością Ravi gra wolniej, jego solówki nie mają tego bogactwa zaskakujących harmonii, ale ton saksofonu ma zachwycający. Tak lekki, że nawet długie improwizacje nie nużą, a w balladach, takich jak „Away” basisty Drew Gressa, urzekają ciepłem.
Już choćby dla oryginalnej, bardzo ekspresyjnej interpretacji słynnego tematu „Giant Steps” Johna Coltrane’a warto było przyjść do Akwarium. Na jednej ze ścian klubu wisi zresztą ogromne zdjęcie oczu tego jazzowego giganta i uskrzydla każdego muzyka.