[b]A słynne kości w kulisach Ateneum?[/b]
Wprowadził je mój ukochany guru – Gustaw Holoubek. Na stoliku z zielonym suknem graliśmy latami, kiedy były przerwy w roli: Gustaw, Maniek Opania, Wiktor Zborowski i ja. Kibicował nam Andrzej Seweryn. Stał, stał, po czym zapytał, czy może się dosiąść, i też z nami grywał. Też się wciągnął.
[b]Co dawały kości?[/b]
Troszeczkę luzu. Zapominało się o robocie na scenie.
[b]Odzywki były jak w „Tangu”?[/b]
Podobne. Kiedyś graliśmy w pokera, kolega miał wyjść na scenę i powiedzieć, że ta sztuka nie ma wad, tylko zalety. A powiedział, że ma same walety! I to była prawda, bo miał karetę waletów!
[b]W „Apetycie na czereśnie” Osieckiej grał pan z Igą Cembrzyńską.[/b]
Nauczyłem się wtedy kameralnego aktorstwa, bo to było na scenie 61, z małą widownią, blisko widza. Pewnego wieczoru posypaliśmy się w jednej kwestii i nie mogliśmy wybrnąć. W końcu Iga zeszła ze sceny. Tłumacząc, że koleżanka często zostawia mnie samego, przeprosiłem publiczność i dostałem aplauz. Ale kiedy Iga wróciła, powiedziała: „Ale to ty się pomyliłeś, Marian!”. I dostała większe brawa.
[b]W filmie debiutował pan w „Niewinnych czarodziejach”.[/b]
Szkolny epizodzik, podobnie jak w „O dwóch takich, co ukradli księżyc”.
[b]Spotkał pan braci Kaczyńskich?[/b]
A jakże. Uroczy chłopcy, naprawdę. Pytali, jak grać, dawałem im rady. Ale pierwszy liczący się dla mnie film to były „Czerwone berety”.
[b]Jakim był pan komandosem?[/b]
Niedobrym. Wyrzuciłem konduktora z pędzącego pociągu. Mój bohater myślał, że go zabił, i miał wyrzuty sumienia. Dostawał od kolegów kocówy. Ale później się zrehabilitował.
[b]Ćwiczył pan?[/b]
Głównie skoki. Z wieży. Była taka scena, że ratowałem kolegę. Mieliśmy wylądować we dwóch na moim spadochronie. W powietrzu trzymał mnie helikopter. Przyjechał pułkownik. „Czy wy chcecie iść do pierdla?!”. Okazało się, że maszyna wirowała na poziomie, gdzie nie ma ciągu i może spaść jak kula.
[b]Zrobił pan cały cykl filmów z Henrykiem Klubą, w tym „Chudego i innych”. Niezwykle plastyczny, a jednocześnie realistyczny.[/b]
Kluba to był wybitny reżyser. Grałem Partyjnego. Naiwniaczka, ale fajnego. Z Niemczykiem, Gołasem, Pieczką.
[b]Co panowie robili poza planem?[/b]
Pili gorzałę i grali w karty. Tak proszę napisać. Bez żadnych ozdobników. Jak piłem, to piłem, jak palę, to palę, a jak gram, to gram.
[b]A jak pan rozpętał drugą wojnę światową?[/b]
To była rola bliska cwaniakowi z Dolnego Mokotowa. Nie musiałem się specjalnie naginać.
[b]W trzy karty umiałby pan dziś zagrać?[/b]
Teraz już nie: nie ta sprawność rąk! Ale kiedyś – i owszem. Rola Franciszka Dolasa przyniosła mi ogromną satysfakcję i wielką popularność. Film jest zabawny. Najlepszy dowód, że chodzi w telewizji na okrągło, a Polonia amerykańska zażądała pokolorowania, co wiele kosztowało. Jednocześnie praca mnie zmęczyła. Kręciliśmy z półtora roku. Zaplanowaliśmy jeden film, a wyszły trzy serie.
[b]Ale zwiedził pan świat.[/b]
Głównie Związek Radziecki. Tam było wszystko. Sahara też. Przyjemność polegała na tym, że pojechałem do Jałty, a zanim nastąpił pierwszy klaps, upłynęły trzy tygodnie. Wziąłem żonę, leżeliśmy sobie na plaży. Opalaliśmy się.
[b]„Janosik” się zestarzał, ale pana pechowy murgrabia wciąż bawi.[/b]
Był taki film „Fanfan Tulipan” z rolą sierżanta idioty. Zagrałem takiego kretyna, któremu się nic nie udaje i tylko krzyczy.
[b]Wróćmy do teatru. Kiedy pan poznał Wojciecha Młynarskiego?[/b]
Zaprzyjaźniliśmy się blisko dopiero w Ateneum, gdy zrobiliśmy „Hemara”, którego graliśmy przez 12 lat. A potem był „Tuwim” i „Zaświadczenie o inteligencji” – na podstawie Jerzego Dobrowolskiego. Piosenka jest dla mnie formą monodramu. Od komediowej wolę dramatyczną.
[b]Jak zaczęła się pana przygoda z tryptykiem Ronalda Harwooda?[/b]
Od „Za i przeciw” z Gustawem i Lolkiem Pietraszakiem. Grałem starego skrzypka, alkoholika. Harwoodowi to się spodobało. Na jubileusz Gustawa zagraliśmy „Garderobianego”.
[b]Pan w roli tytułowej.[/b]
To był jeden z moich największych sukcesów. Po długich sporach z reżyserem Krzysztofem Zaleskim postawiłem na swoim i nie zgodziłem się na wątek homoseksualny. Uważałem, że granie cioty będzie zbyt płaskie. Kłótnie z Zaleskim trwały do premiery. Tuż po niej przyszedł do mojej garderoby, uklęknął i powiedział: „Marian, przepraszam cię, miałeś rację”. Spektakl widział Harwood i z wielu inscenizacji na całym świecie moją interpretację uznał za najlepszą. Niedługo potem napisał specjalnie dla mnie „Herbatkę u Stalina”.
[b]Ile lat przyjaźnił się pan z Gustawem Holoubkiem?[/b]
Czterdzieści. Poznaliśmy się w telewizji, kiedy robiliśmy „Mario i czarodzieja” według Manna. Gustaw grał czarodzieja, a ja Mario. Miałem mało tekstu, moje zadanie polegało na tym, żeby słuchać i patrzeć jak zahipnotyzowany. Nie miałem z tym najmniejszego problemu.
Moi profesorowie przed Gustawem byli wspaniali, ale koturnowi. On mówił normalnie. Graliśmy razem na scenie i prywatnie – w brydża i w pokera. Mówił: „Telewizja i film to bzdet. Teatr uczy, wychowuje. Jest ważny. Ale nie najważniejszy. Najważniejsze jest życie: żeby u jego schyłku móc spojrzeć w lustro i powiedzieć: godziwie to życie przeżyłem”. Bardzo mi Gustawa brakuje.
Pan Tadeusz
[ramka]Marian Kociniak
Ma 74 lata, w miniony weekend obchodził 50-lecie pracy artystycznej. Uczcił to kolejnym występem w spektaklu „Bomba” w Teatrze Na Woli, gdzie – po tym jak rozstał się z Ateneum – gra również w „Oczach Brigitte Bardot” i „Siostrach przytulankach”. Rozmowa z Marianem Kociniakiem to długo wyczekiwana przyjemność. Aktor nie udzielał bowiem wywiadów przez czterdzieści lat. Jak wyznał ostatnio, powodem była relacja z jednego z jego spotkań, po której przeraził się poziomem dziennikarstwa.
Nie chce jednak, by szeroka publiczność kojarzyła go tylko z telewizyjnym rolami kanoniera Dolasa w „Jak rozpętałem II wojnę światową” i cholerycznego murgrabiego z „Janosika”. W samym Ateneum zagrał 150 ról – m.in. Wierchowieńskiego w „Biesach”, tytułową w „Samobójcy”, Lucky’ego w „Czekając na Godota”. Ma na koncie udział w trzech sztukach Ronalda Harwooda, który specjalnie dla niego napisał „Herbatkę u Stalina”. Aż 80 razy występował w Teatrze Telewizji, m.in. w „Igraszkach z diabłem” Jana Drdy. [/ramka]
[i]13.00 | canal+ film | poniedziałek
Kalipso
13.15 | tvp kultura | PONIEDZIAŁEK
Smacznego, telewizorku
Canal+ | 7.25 | sobota | 16.35 | czwartek[/i]