Konie, golasy, wilki i koniaczek

O pracy, dorywczych zajęciach i fuchach, które musiała rzucić, by śpiewać, opowiada Anja Orthodox, wokalistka grupy Closterkeller.

Aktualizacja: 12.08.2013 14:48 Publikacja: 11.08.2013 19:00

Red

Jak zarobiłaś pierwsze pieniądze?

Jako chłopak stajenny na Służewcu. Potem byłam już dżokejką. Oczywiście nie startowałam w wyścigach, tylko na treningach. Przez 10 lat objeżdżałam poranne galopy. Z końmi pracowałam też w stajni pod Brukselą. Dzięki temu w 1986 r. widziałam na żywo Killing Joke i Siouxsie and the Banshees! Niestety, gdy zaczęło się granie, nie mogłam pogodzić koni z rock'n'rollowym stylem życia. Nie dało się.

A dało się być jeszcze statystką w Teatrze Wielkim?

Dało się. Mała kasa, za to wielka zabawa. Pracowałam tam cztery lata. Przebierałam się w suknie, nosiłam peruki, byłam malowana w garderobie... Z kumpelkami miałyśmy megaradochę. W „Carmen" wydałam nawet jakiś koguci skowyt... To była moja największa „rola".

A rola Frani w filmie „O rany, nic się nie stało!!!"?

Przypadek. Kiedyś startowałam w wyborach Miss Polonia. Przepadłam już w drugim etapie, byłam za niska, a do tego bez cycków. Ktoś mnie jednak tam wypatrzył i zaprosił na casting do filmu. Na główną rolę! Poszłam jak jakiś baran, oczywiście głównej roli nie dostałam, ale drugoplanową już tak. Na planie przekonałam się, że aktorką jestem denną. I to do kwadratu. Chyba że muszę zagrać pijaną – to akurat wychodziło mi nieźle, wiadomo dlaczego.

Modelką byłaś lepszą?

Zdecydowanie. Modelingiem zajęłam się od razu, kiedy zaczęłam przypominać kobietę. W tym temacie byłam opóźniona w rozwoju, co akurat teraz mi plusuje (śmiech). Ale jak miałam kilkanaście lat, to wcale nie cieszyło mnie, że ludzie mówią do mnie: „chłopczyku"... Gdyby nie pomoc chirurga, byłoby cienko albo płasko. Jak zwał, tak zwał. Pracowałam w dwóch agencjach: w jednej byłam fotomodelką, a w drugiej chodziłam na pokazach. Podobno, mimo 166 cm wzrostu, robiłam wrażenie.

Już wtedy czuć było sceniczną charyzmę.

Zapewne (śmiech). Miałam swoją stawkę godzinową i pozowałam na zamówienie. Również na golasa, bo wtedy płacili zdecydowanie lepiej. Pojawiłam się też w reklamach szminek, na wystawach fotografii artystycznej i... rozłożona na stole bilardowym.

Reklamowałaś kije?

Gorzej. Miałam być tylko fajną dupą, która popija koniaczek i przygląda się, jak faceci grają w bilard. Koniaczek był prawdziwy, a dubli dużo. Zbombardowałam się niewiarygodnie. Na szczęście „zgięło" mnie dopiero, jak wyszłam na ulicę. Musiałam się trzymać słupa, żeby nie upaść. Okazało się, że zagrałam w reklamie tokarek, na których powstały kule bilardowe. Moja reklama trafiła, niestety, do kin. Do dziś pamiętam kumpli z liceum wychodzących z seansu i pozginanych wpół ze śmiechu.

Trafiłaś kiedyś na fotografów-zboczeńców?

Ze dwa razy się zdarzyło. Jeden kazał mi się położyć, zamknąć oczy i się nie ruszać. Facet zajmował się głównie rozwieraniem moich ud i „ustawianiem cienia". Miałam to gdzieś, stukał mi licznik i tylko o tym myślałam. A niech se popatrzy i fotografuje, co mi tam. Twarzy nie widać (śmiech).

Na co wydawałaś licznikowe kwoty?

Jak każda baba – na pierdoły, odjechane ciuszki i oczywiście płyty, które kupowałam w Peweksie. Do dziś mam wszystkie winyle Stranglersów i Xmal Deutschland.

Zarabiałaś kiedyś w wyuczonym zawodzie zootechnika?

Nigdy, ale trochę popracowałam na praktykach. Doiłam krowy, wyrzucałam gnój, odbierałam owcze porody, zajmowałam się kiszonką. Krótko mówiąc, byłam najprostszym robotnikiem rolnym. Także w polu. Przede wszystkim jednak chciałam być naukowcem. Tylko dlatego poszłam na SGGW. Mój plan był niezwykle prosty: hodowla koni. Docelowo miałam być genetykiem.

Badającym wilki kanadyjskie?

Z nimi akurat pracowałam przy okazji pracy magisterskiej o hodowli dzikich zwierząt w niewoli. Siedziałam na dużym wybiegu w warszawskim zoo, obserwowałam je, głaskałam basiora i robiłam notatki. I to nie ja się bałam wilków, tylko one mnie.

Doiłam krowy, wyrzucałam gnój, odbierałam owcze porody, zajmowałam się kiszonką. Krótko mówiąc, byłam najprostszym robotnikiem rolnym. Także w polu.

Jak dorabiałaś na studiach?

Głównie siedziałam na centralach telefonicznych i przełączałam kabelki. Najlepiej zapamiętałam wielką centralę w GUS-ie. Niestety, nie miałam czasu na podsłuchiwanie rozmów, a na pewno były ciekawe. Cały czas łączyłam i pstrykałam, a jak już byłam w domu, to odbierałam telefon, mówiąc: „GUS, słucham". Poza tym w ramach Studenckich Hufców Pracy zamiatałam ulice, sprzątałam u ludzi w mieszkaniach, a nawet byłam chłopcem na posyłki w pewnej firmie.

Dlaczego, gdy już byłaś u szczytu sławy, podjęłaś pracę w sekstelefonie?

Pewnego dnia przybiega do mnie koleżanka i wrzeszczy: "Anka, ale robotę podłapałam! Można skonać ze śmiechu". I zaczyna opowiadać o sekstelefonie. Cholernie mi się to spodoba…o. Tylko dlatego się zatrudniłam (śmiech). Na początku było śmiesznie, ale po pewnym czasie zaczęło tylko irytować. Byłam zmęczona i wypalona, a nie napalona. Nie mogłam już być urokliwym, dość głupim dodatkiem do narządu. Ale pamiętam, że zarabiało się tam całkiem spoko pieniądze.

Kto dzwonił?

Różni. Ale głównie młodzi chłopcy, którzy robili to dla jaj. Klasyczni koniobijcy nie zajmowali zaszczytnego pierwszego miejsca. Byli drudzy. Na trzecim miejscu plasowały się ekipy remontowe dzwoniące z cudzych mieszkań. Nie chciałabym być w skórze właścicieli, kiedy po remoncie odbierali rachunek telefoniczny.

Gdzie była twoja sekscentrala?

W jednym z biurowców w centrum Warszawy. Wytrzymałam tam niecałe dwa miesiące. Miałam nawet ze trzech wiernych fanów. Byłam dla nich Dianą. Ogólnie powygłupiałam się, nauczyłam się niezłej gadki, którą potem wykorzystywałam w życiu osobistym, i tyle. Byłam na to za uczciwa. Dlatego tak szybko się wypaliłam. Mimo że codziennie były superjaja, rzuciłam tę robotę w cholerę.

A jakie były jaja w radzie dzielnicy Ochota? Byłam radną tylko przez półtora roku. Załapałam się na skróconą kadencję samorządową 1998–2000. I bardzo dobrze, bo pełnej bym nie wytrzymała. Tam w ogóle nie było jaj. Nie dość, że nuda, to jeszcze bardzo niewielki wpływ na rzeczywiste decyzje. Dość szybko zrozumiałam, że polityka nawet na najniższym szczeblu wyklucza wszelką działalność artystyczną. Totalnie podcina skrzydła i tłamsi wyobraźnię.

Grzebanie w komputerach to moja wielka pasja. Często chodziłam z różnymi problemami do zaprzyjaźnionego serwisu. Chłopaki szybko się zorientowali, jak dużo umiem, i zaproponowali mi pracę.

A jakie były jaja w radzie dzielnicy Ochota?

Byłam radną tylko przez półtora roku. Załapałam się na skróconą kadencję samorządową 1998–2000. I bardzo dobrze, bo pełnej bym nie wytrzymała. Tam w ogóle nie było jaj. Nie dość, że nuda, to jeszcze bardzo niewielki wpływ na rzeczywiste decyzje. Dość szybko zrozumiałam, że polityka nawet na najniższym szczeblu wyklucza wszelką działalność artystyczną. Totalnie podcina skrzydła i tłamsi wyobraźnię.

W przeciwieństwie do kariery serwisantki komputerowej?

Dostałam się tam przypadkiem, ale grzebanie w komputerach to moja wielka pasja. Często chodziłam z różnymi problemami do zaprzyjaźnionego serwisu. Chłopaki szybko się zorientowali, jak dużo umiem, i zaproponowali mi pracę. Zgodziłam się. Następnego dnia już pracowałam.

Co na to mąż?

To informatyk z wykształcenia, z którym nie można pogadać o kompach. On z kolei narzeka, że ze mną nie da się gadać o muzie. Nie był zachwycony, szczególnie kiedy zostawałam po godzinach. Ta robota tak mnie wciągnęła, że rzuciłam muzykę. Chłopaki z zespołu myśleli, że robię ich w konia. Ale z czasem już im nie było do śmiechu. Po 10 miesiącach wyciągnęli mnie stamtąd siłą. Płyta „Graphite" była moim komputerowym detoksem.

Kiedy zarobiłaś najwięcej?

To piękna historia. Przychodzę kiedyś do ZAiKS-u, niedługo po ukazaniu się nowej płyty. Pani mówi: „Jest nieźle. 28 tysięcy". Zrozumiałam jednak, że dwa osiemset, i mówię: „Nie najgorzej, ale spodziewałam się trochę więcej". Popatrzyła na mnie takim wzrokiem, że mnie wcięło. Okazało się, że ta sumka była wyrównaniem za emisję teledysków w stacjach telewizyjnych. Kupiłam za nią matiza. Do tej pory nim jeżdżę.

A gdzie zarobiłaś najwięcej poza sceną muzyczną?

Znowu musicie napisać o moich rozbieranych zdjęciach... Ale od razu uprzedzam, że nie ma ich co szukać. Nawet ja ich nie znalazłam. Może szkoda?

ANJA ORTHODOX,

rocznik 1964. Wokalistka zespołu Closterkeller, didżejka, autorka tekstów, felietonistka, jurorka konkursów muzycznych. Ma na koncie współpracę z wieloma rodzimymi artystami, m.in. Voo Voo, Irą i Kobranocką.

Jak zarobiłaś pierwsze pieniądze?

Jako chłopak stajenny na Służewcu. Potem byłam już dżokejką. Oczywiście nie startowałam w wyścigach, tylko na treningach. Przez 10 lat objeżdżałam poranne galopy. Z końmi pracowałam też w stajni pod Brukselą. Dzięki temu w 1986 r. widziałam na żywo Killing Joke i Siouxsie and the Banshees! Niestety, gdy zaczęło się granie, nie mogłam pogodzić koni z rock'n'rollowym stylem życia. Nie dało się.

Pozostało 95% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"