Do jej napisania był namawiany przez długie lata. Ale im bardziej świat na nią czekał, tym trudniej było wymusić od niego deklarację, że IV symfonia rzeczywiście powstanie.
Kiedy kompozytor zmarł w listopadzie 2010 roku, pożegnalny tekst w „Rz" zakończyłem zdaniem: „Niestety, nie usłyszymy IV symfonii, którą Henryk Mikołaj Górecki zapowiadał od dawna, ale datę prawykonania ciągle przekładał". Okazało się, że byłem w błędzie. Nie ja jeden zresztą.
Tuż za Mozartem
Skąd wzięła się tak silna presja na Henryka Mikołaja Góreckiego, by napisał ten utwór? Z nieprawdopodobnego sukcesu jego III symfonii. Kiedy w 1992 roku pojawiło się jej angielsko-amerykańskie nagranie, świat niemal oszalał. Stacje radiowe nadawały tę muzykę bez przerwy, liczba sprzedanych płyt przekroczyła milion egzemplarzy. W 1997 r. utwór znalazł się na liście „Guardiana" największych symfonii wszech czasów tuż za dziełami Beethovena, Mahlera i Mozarta.
Wszystko to zaskoczyło Góreckiego, ale i sprawiło mu ogromną przyjemność. Zaczął podróżować i spotykać się z ludźmi, co zawsze lubił. Odczuwał też satysfakcję, w końcu III symfonia liczyła już wtedy lat kilkanaście. Powstała w 1976 roku i w Polsce przyjęto ją z mieszanymi odczuciami. Wybrzydzali na nią najwybitniejsi krytycy. Jeden z nich napisał wręcz, że święte obrazki nie powinny udawać prawdziwej sztuki.
Ucieczka w stolarstwo
Teraz Górecki mógł powiedzieć: „Widać w mojej muzyce ludzie znaleźli coś, czego im brakowało". Jednocześnie wiedział, że znalazł się w trudnej sytuacji. Oczekiwano od niego kolejnej symfonii, a on tworzył bez presji i we własnym rytmie. Na dodatek nie chciał powielać sprawdzonych wzorców.