Andante non troppo

Dziennik Północny

Aktualizacja: 12.01.2008 11:56 Publikacja: 12.01.2008 04:29

Andante non troppo

Foto: Rzeczpospolita

Red

Kilka dni temu Irena Sijałowa-Vogel, profesor Akademii Muzycznej z Krakowa, wysłuchawszy paru ustępów tego dziennika, orzekła, że piszę w tempie andante non troppo. To tempo spokojne i dosyć wolne. Charakterystyczne dla drugiej części sonaty.

Piszę, droga pani, jak chodzę, nieśpiesznie, by czytając, można kontemplować to, co widzę, idąc. Nie jest to proza dla miłośników ostrej jazdy, migotliwych obrazków. Sądzę też, że to kwestia wieku... Z każdym rokiem wyraziściej czuję jesień. Z każdym krokiem – ich mniej.

Niekiedy widok długości półtora łokcia maluje się setkami tysięcy wiorst. Wang Wei

Opis stolicy Karelii najlepiej zacząć od widoku Nabrzeża Onieżskiego, gdzie żywioł wody dociera do miasta, oddając mu swoją energię. Zapewne dlatego młodzi tubylcy przez całe lato zbierają się tutaj wieczorami z piwem, jakby się ładując – wzorem baterii – na resztę roku. Rankiem kobiety w jaskrawo – oranżowych kubrakach zbierają puste flaszki.Z Prospektu Lenina schodzę wprost do jeziora i wdycham zapach wody. Raz, drugi... O, jak dobrze! Żaden „niuch“, tym bardziej papieros, nie zastąpi świeżego powietrza! Zwłaszcza wcześnie rano, kiedy ludzie dosypiają, auta nie jeżdżą, a wiatr od Oniego przedmuchał wyziewy nocy. Jeszcze jeden głębszy dech i skręcam na prawo. W stronę pomnika Piotra I.

Nabrzeżny deptak wyłożono trzema gatunkami kamienia. Przede wszystkim – malinowy kwarcyt z Szokszy. To jedyne miejsce na ziemi, gdzie on występuje! Ten nadzwyczaj cenny kamień służył między innymi za budulec dla nagrobka cesarza Napoleona w Paryżu oraz dla Mauzoleum Lenina na placu Czerwonym w Moskwie. W Pietrozawodsku niemieccy jeńcy wojenni wybrukowali nim Prospekt Pierwomajski. Ponoć był to najdroższy prospekt świata! Pod koniec lat 80. minionego wieku brukiem tym wyłożono Onieżskie Nabrzeże, a Prospekt Pierwomajski zalano asfaltem.

Drugi gatunek kamienia to ładożski granit. Bywa różnych odcieni: szary, pąsowy, czasem z czerwonymi żyłkami, jakby nabiegł krwią. W 1973 roku rzeźbiarz Borys Djużew wyciosał z niego posąg akademika Otto Kuusiniena, kompilatora nowej wersji „Kalewali“ i przedstawiciela Prezydium Wierchownego Sowieta Kareło-Fińskiej SSR za Stalina. Codziennie mijam go na rogu Lenina i Puszkina, dochodząc do jeziora.

Trzeci to czarny gabro-diabaz. Wypolerowany wygląda jak marmur i po deszczu lśni na deptaku niczym inkrustacja z hebanu na mokrym granicie.Wzdłuż Onieżskiego Nabrzeża stoją pomniki. Podarki od bratnich miast z całego świata. Pierwsza na spotkanie wyłania się z przedświtu (słońce dopiero się budzi...) goła piękność z okrągłymi piersiami z La Rochelle we Francji. Skonstruowano ją tak fikuśnie, że jednym okiem poziera na jezioro, a drugim na ulicę Puszkina, która przebiega równolegle do Onieżskiego Nabrzeża, jak gdyby podziwiała poprzez złote listowie gmach Uniwersytetu Pedagogicznego. Tablica na fasadzie gmachu informuje, że jest to budynek pierwszorzędnej jakości, dzieło architekta Rechmukowa z 1961 roku.

Zza francuskiej piękności wysterczają z ziemi metalowe trójkąty od małego do wielkiego. To „Ystavyyden aalto“ Anny Kettunen, dar od Varkausa. Pietrozawodczanie dworują, że ta „fala przyjaźni“ ze srebrzanki przypomina zęby gubernatora Karelii Sergieja Katanadowa w krzywym uśmiechu. Konsulat Finlandii mieści się na Puszkina vis-á-vis daru.

Parę kroków dalej niebieska arkada (emblemat karelskiej jednoty) od fińskiego Joensu. W zależności od kąta spojrzenia widzimy ją w całości albo rozerwaną u góry. Wycieczkowe pary lubią pod nią paradować za rękę, jakoby to wróży (nawet koń by się urżał) nierozłączność na całe życie.„Unter den gleichen Sternen“ Rainiera Kessela, podarunek Neubrandenburga, z daleka można przeoczyć. Ot, zwyczajny kawał wklęsłej blachy z dziurkami. Z bliska się okazuje, że to mapa gwiezdnego nieba. Rzekomo nocą w tych dziurkach świecą gwiazdy. Aczkolwiek polski dyplomata z Petersburga, z którym żeśmy się latem tędy przechadzali, dopatrzył się był w onych dziurkach śladów po kulach.

– Popatrzcie – zawołał ze śmiechem – ta rzeźba wygląda jak ściana straceń.

Natomiast „Tebinger Pflockfeld“ Geiselharta i Vogelmanna, daru germańskiej Tybingi, przeoczyć nie podobna. Kolosalna konstrukcja z 64 metalowych tyczek różnej wysokości i formy ma unaoczniać (w zamyśle autorów) różnorakie drogi życia. Monumentalizm konstrukcji koresponduje z ogromem gmachu karelskiej filii Akademii Nauk SSSR wznoszącym się nieco powyżej (w prześwicie brzóz) przy ulicy Puszkina, a sowiecki anachronizm na frontonie siedziby karelskich naukowców nie mniej porusza niźli rzeźba niemieckiej awangardy.

Łączę widok Onieżskiego Nabrzeża z zabudową powyżej nie bez kozery, wespół bowiem tworzą twarz Pietrozawodska od strony jeziora. Jeszcze do niedawna miasto spoglądało na Oniego wyłącznie fasadami domów z ulicy Puszkina, którą po wojnie odbudowano z jednej strony, brzeg zaś porastały gęste krzaki dogodne do wypitki piwa. Budowę wschodniej części Onieżskiego Nabrzeża zakończono w lipcu 1992 roku z okazji 50. rocznicy wyzwolenia stolicy Karelii spod fińskiej okupacji. Zachodni odcinek oddano do użytku na trzechsetlecie miasta w 2003 roku. Dzisiaj Pietrozawodsk zwraca ku Oniego oblicze naznaczone schizofrenią czasu: nad postmodernistyczną Rosją góruje poststalinowska bryła.

To, o czym mówię, najłatwiej zauważyć, kiedy się ogląda „The Fishermen“ z Duluth na głazie u brzegu, nie tracąc z oczu sowieckiego Domu Fizkultury na wzgórzu. Rzeźba Rafaela Consuegry z 1991 roku (przełom epoki!) dała początek galerii Onieżskiego Nabrzeża, budząc zabawne reakcje u miejscowej publiki. Pietrozawodczanie odziewali jankeskich rybaków w stare łachy, przyjmując ich za indiańskich ćpunów albo zeków z Dachau. Na tle sowieckiego przybytku tężyzny fizycznej z doryckimi kolumnami dwie rachityczne postacie z żebrami ze stalowych prętów zaiste mogły budzić współczucie.

Dalej Onieżskie Nabrzeże rozchodzi się z ulicą Puszkina; ani budynku Biblioteki Narodowej (w której do woli obcuję to z Dierżawinem, to z Rajewskim, to z Rybnikowem, to znów z Glinką), ani stojącego obok brązowego pomnika Aleksandra Siergiejewicza z deptaka nie widać. Za to można się pokłócić, czy norweska rzeźba, przedstawiająca szóstkę kobiet z jednym zielonym bukietem (dar od Mo i Rana) to symbol Maci Ziemi czy też logo feministek?

I na koniec „drzewo życzeń“ Andersena od szwedzkiego Umeo. Osmalony i bezlistny kikut przypomina drzewko z Hiroszimy w parku Szczytnickim we Wrocławiu postawione na pamiątkę zrzucenia bomby atomowej przez Amerykańców. Andersen na swojej rzeźbie porozwieszał złote dzwonki, ale je rozkradli pierwszej nocy. Teraz pietrozawodczanie wiążą na gołych konarach kolorowe gałganki (podobny zwyczaj panuje u Buriatów), a do dziupli w kształcie ucha szepcą najskrytsze życzenia, nazywając tę dziuplę uchem FSB. Sam widziałem wycieczkę wojskowych, którzy stawali w kolejce do ucha.

Pora wyjaśnić, że podczas porannych łazęg nie udzielam rzeźbom aż tyle uwagi, ile zajęły w niniejszym opisie. Tutaj chciałem po prostu podkreślić rolę zagranicznych designerów w wyglądzie tej „wizytówki Pietrozawodska“, jak nazywają Onieżskie Nabrzeże. Zresztą, cudzoziemcy odegrali nie mniejszą rolę w powstaniu i dziejach miasta, ale o tym przy innej okazji.

Prawdziwym obiektem moich kontemplacji o świcie jest powietrze i woda. To one, co dzień igrając innymi odcieniami, codziennie nadają nowy ton wstającemu dniu. Dzisiaj dla przykładu niebo pąsowiało, kładąc się lilaróżowymi cieniami na wodę, bruk połyskiwał malinowo, a obręcz diabelskiego młyna wychynęła zza wodnego dworca czarną aureolą. Krawężniki z gabro-diabazytu przy wejściu na placyk Piotra I przypominały schody przed „Cafe de l’Odeon“ Balthusa. W tym miejscu zwykle zawracam.

I tak oto, mozoląc się już któryś dzień, opisałem zaledwie jedną czwartą drogi, która w całości zajmuje niewiele ponad półtorej godziny. Wang Wei się kłania.

Ha! Okazuje się, że Paustowski wydumał Longesville’a – od początku do końca! Że żadnej mogiły nie było, żadnych znalezisk w archiwum, ni śladu inżyniera francuskiej artylerii. Jedynie nazwisko istniało naprawdę, lecz należało do zupełnie innego człowieka. Był to Francois de Longesville (zmarły w 1795 roku), guwerner w domu generał-gubernatora Tutolmina, namiestnika ołonieckiej i archangielskiej guberni. Słowem – opowieść Paustowskiego to literacka mistyfikacja ułatwiająca pisarzowi wyjście z niezręcznej sytuacji, w jakiej się znalazł, nie potrafiąc wypełnić polecenia Gorkiego.

Powiedział mi o tym niedawno Michaił Dankow, historyk z miejscowego Muzeum Krajoznawczego. Zabawne, żeśmy rozmawiali w jego gabinecie mieszczącym się w tym samym półokrągłym budynku, w którym rzekomo Karol Longesville biesiadował z Armstrongiem. Tyle że wtedy z okien budynku widziało się plac zarośnięty trawą, a teraz na tym placu stoi pomnik Lenina pośród srebrnych świerków (podobne rosną u ściany Kremla). Gabinet Dankowa w niczym nie przypomina pomieszczenia, w jakim zarządca pietrozawodskich zakładów przyjmował francuskiego inżyniera. Zamiast kajdanów, kul armatnich i modeli dział powszędy walają się książki, mapy oraz ryciny dotyczące czasów Piotra I. Michaił Juriewicz jest bowiem jednym z trzech największych dziś w Rosji znawców epoki Piotra Wielkiego. Do jego koników należy tak zwana osudariewa doroga, czyli legandarny trakt z Niuchczy nad Morzem Białym do Powieńca nad Jeziorem Onieżskim, po którym Piotr Aleksiejewicz w 1702 roku przewlókł jakoby dwie fregaty, umożliwiając tym samym swojej armii zdobycie twierdzy Noteborg (dawny Orieszek, potem Szlisserburg) na Ładodze, co z kolei otworzyło mu drogę do Bałtyku.

– To był kolosalny czuwak – w głosie Miszy usłyszałem podziw – zresztą, cała ekipa, z którą przeszedł z Niuchczy do Powieńca, to banda kolosalnych czuwaków. Od tej drogi, mój drogi, zaczyna się historia Pietrozawodska, a zarazem i dzieje Rosyjskiego Imperium.

Michaił Jurewicz należy do nowych ruskich dziejopisów. To pierwsze od lat pokolenie historyków, na którym nie ciąży gniot doktryny. A jednocześnie – w porównaniu z uczonymi sprzed rewolucji – generacja Dankowa dysponuje nieznaną wcześniej bazą dokumentarną, nieograniczonym dostępem do zagranicznych archiwów i grantów oraz supernowoczesnymi metodami badawczymi. Nie dziw, że myślą po nowemu.

– Popatrz – powiedział, stawiając pomiędzy nami małe kieszonkowe lusterko – ty widzisz okno i dom naprzeciwko, a ja drzwi i półkę z książkami. Podobnie z faktem historycznym. Oberwując go z jednego kąta, oglądamy wyłącznie jeden z aspektów. Dlatego fakty należy oświetlać ze wszystkich stron i w kontekście z innymi faktami, dając czytelnikowi szansę na samodzielny sąd. Jeśli pokazujesz komuś świat w zwierciadle tekstu, pamiętaj: w jaką stronę je obrócisz, tę ujrzy! Im więcej odbić, tym pełniejszy obraz świata.

Po każdym spotkaniu z tym brodatym i rosłym ziomkiem Łomonosowa (Michaił Dankow urodził się w Archangielsku w 1954 roku), zafrapowany jego rzutkim umysłem, niezwykłą energią i niewiarygodną pracowitością, wynoszę wrażenie, że i on jest kolosalnym czuwakiem. Takiego „zajebistego gościa“ nawet Konstantin Paustowski by nie wymyślił.

Literacka mistyfikacja Paustowskiego przypomniała mi mój dawny pomysł. Przed paru laty Walerij Wierchogliadow – dziennikarz, a zarazem zbieracz pietrozawodskich staroci i osobliwości – opowiadał, jak to szukając kiedyś w miejskim archiwum materiałów do historii poczty w Pietrozawodsku, natknął się na opasłą teczkę. Zrazu było widać, że nikt do niej przed nim nie zaglądał. Z trudem rozmotał na wpół zbutwiały sznurek, którym była obwiązana... W środku leżały listy po polsku. Walerij zna polszczyznę na tyle, aby się zorientować, że były to listy polskich księży zesłańców pisane z Powieńca do rodzin i przyjaciół w kraju. Widocznie w Pietrozawodsku zabrakło cenzora znającego język polski i ktoś odkładał je do teczki, nie czytając.

– Pewnie to ci sami księża, o których wspominał Majnow w swojej „Podróży po Obonieżu i Karelii“ z 1887 roku. Rosyjski etnograf utwierdzał, że po czternastu latach życia w Powieńcu wszyscy oni osunęli się z uma.– Cóż, nie przypadkiem rosyjskie powiedzonko głosi, że „Powieniec – świata koniec“.

Szkoda, że Wierchogliadow nie pamiętał sygnatury owej teczki. Dwa dni grzebaliśmy z Nataszą w miejskim archiwum – na próżno. Teczki z listami polskich księży z Powieńca i tak nie odnaleźliśmy.

Wtedy właśnie przyszedł mi do głowy iście borgesowski koncept, ażeby te listy samemu napisać. Realia dawnej Karelii znam nieźle, zresztą przyroda i warunki życia od XIX wieku niewiele się tu zmieniły, a tematy do korespondencji podsuwa samo życie i polskie gazety: wielebni konfidenci, zdziewanie sutanny, kobity... Mówiąc otwarcie, od pewnego czasu frapuje mnie nikła granica pomiędzy fiction i non-fiction.

Czuwak – w dzisiejszym slangu rosyjskiej młodzieży oznacza chłopa w dechę, równiachę. Pochodzenie słowa jest niejasne. Jedni wywodzą je z języka Cyganów, inni z żargonu złodziejskiego, a pisarz Aksjonow uważa, że to skrót od „człowieka“ wśród muzykantów rockowych. Zapytałem mejlem Asię, studentkę rusycystyki z Krakowa, jak przełożyć „kolosalnego czuwaka“ na współczesną polszczyznę, wyjaśniając, że chodzi o Piotra I. Po konsultacji z koleżankami z roku, w tym paroma Rosjankami, dziewczyna mi odpowiedziała, że może to być „superkoleś“ albo „zajebisty gość“. Hm.

Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"