Żwawy Maceo i duch Jamesa

Amerykański saksofonista Maceo Parker nie znalazł recepty na dobrą zabawę, choć sięgnął po najlepsze wzory

Publikacja: 28.04.2009 01:28

Maceo Parker obiecywał wczoraj w Sali Kongresowej „dwa procent jazzu w funku”, zabrakło mu jednak ni

Maceo Parker obiecywał wczoraj w Sali Kongresowej „dwa procent jazzu w funku”, zabrakło mu jednak niezbędnej ekspresji

Foto: Fotorzepa, Kuba Kamiński Kub Kuba Kamiński

Występ w ramach Ery Jazzu zaskoczył samego artystę. – Chyba jesteśmy nieodpowiednim zespołem, bo nie gramy jazzu – powiedział na powitanie spoglądając na wielki napis z nazwą cyklu koncertów. – Gramy dwa procent jazzu, a 98 procent funku – podkreślił i puścił w ruch swoją maszynę pulsującego rytmu, który miał poderwać słuchaczy z czerwonych foteli Sali Kongresowej.

Ale jeśli nie udało się tego zrobić takim utworem jak „Make It Funk”, to małe były szanse na tańce między rzędami w dalszej części koncertu. Bo Sala Kongresowa zachęca bardziej do kontemplacji muzyki niż do tańca. Nic w tym złego, można się było za to wsłuchać, na czym polega różnica między muzyką Maceo Parkera a show, jaki robił mistrz James Brown. Maceo terminował u niego, więc wydaje się, że wystarczyłoby skopiować kilka patentów na dobrą zabawę. A jednak nikomu jeszcze nie udało się dorównać Jamesowi.

Przede wszystkim Parker nie miał odpowiedniego zespołu. Do grania funku potrzeba muzyków niezwykle ekspresyjnych. A puzoniście, trębaczowi i klawiaturzyście bliżej było do jazzowych, wirtuozerskich solówek. Zawiódł nieśmiały chórek, słabo była nagłośniona perkusja, która razem z gitarą basową powinna być motorem całego zespołu. Tylko basówka Rodneya Curtisa trzymała funkowy fason. Bez niej Maceo Parker przepadłby z kretesem.

Były też ciekawe momenty, szczególnie w rozwleczonym zanadto „To Be or Not to Be… Funky”. Monolog Hamleta wyrecytowany przez damę, która jest zapewne menedżerką artysty, wzbudził skromny aplauz. Świetny był natomiast duet saksofonu Maceo Parkera z perkusją Jamala Thomasa. I byłby to najlepszy utwór koncertu, gdyby nie przydługi monolog lidera. Właśnie, żeby zająć publiczność takimi historiami, trzeba mieć charyzmę Jamesa Browna. Jego duch zapewne unosił się nad sceną, ale żadnych rad swemu pupilowi udzielić już nie mógł.

Gdy wydawało się, że nic nie rozbudzi słuchaczy, Parker zaintonował na bis skoczny temat, publiczność wstała z miejsc i zaczęła się zabawa w funkowym stylu. I wtedy dopiero można było żałować, że tak nie było od początku.

Następny koncert Ery Jazzu – kanadyjskiej wokalistki Holly Cole – 18 maja będzie już na pewno tylko do słuchania.

Występ w ramach Ery Jazzu zaskoczył samego artystę. – Chyba jesteśmy nieodpowiednim zespołem, bo nie gramy jazzu – powiedział na powitanie spoglądając na wielki napis z nazwą cyklu koncertów. – Gramy dwa procent jazzu, a 98 procent funku – podkreślił i puścił w ruch swoją maszynę pulsującego rytmu, który miał poderwać słuchaczy z czerwonych foteli Sali Kongresowej.

Ale jeśli nie udało się tego zrobić takim utworem jak „Make It Funk”, to małe były szanse na tańce między rzędami w dalszej części koncertu. Bo Sala Kongresowa zachęca bardziej do kontemplacji muzyki niż do tańca. Nic w tym złego, można się było za to wsłuchać, na czym polega różnica między muzyką Maceo Parkera a show, jaki robił mistrz James Brown. Maceo terminował u niego, więc wydaje się, że wystarczyłoby skopiować kilka patentów na dobrą zabawę. A jednak nikomu jeszcze nie udało się dorównać Jamesowi.

Kultura
„Rytuał”, czyli tajemnica Karkonoszy. Rozmowa z Wojciechem Chmielarzem
Kultura
Meksyk, śmierć i literatura. Rozmowa z Tomaszem Pindlem
Kultura
Dzień Dziecka w Muzeum Gazowni Warszawskiej
Kultura
Kultura designu w dobie kryzysu klimatycznego
Kultura
Noc Muzeów 2025. W Krakowie już w piątek, w innych miastach tradycyjnie w sobotę
Kultura
„Nie pytaj o Polskę": wystawa o polskiej mentalności inspirowana polskimi szlagierami
Kultura
Złote Lwy i nagrody Biennale Architektury w Wenecji