Jak rodził się pomysł na książkę „Artysta. Opowieść o moim ojcu” – dekoratorze, ilustratorze, malarzu, który fascynował pana również jako reprezentant przedwojennej Polski i Lwowa?
Impulsem, który uruchomił wszystkie zdarzenia, była nie tyle chęć napisania o ojcu, co ostatecznie zrobiłem, ile chęć pokazania tego, co stworzył. Naturalną rzeczą stało się pozbieranie wszystkiego tego, co udało się zachować, bo wiele prac, jakie powstały na zlecenie, rozproszyło się i nie wróciło do nas. Na szczęście ojciec tworzył i malował również z potrzeby serca, bez związku z planami publicznej prezentacji, i to, co powstało właśnie w ten sposób, przetrwało. A kiedy już poukładaliśmy z żoną i synem zachowane prace i zawiesiliśmy je w pięknych ramkach na ścianach domu, pomyślałem, że byłoby mi strasznie wstyd, gdybyśmy cieszyli się tą kolekcją sami, nie prezentując jej światu. Od początku miałem bowiem niezachwiane wrażenie, że ma wielką wartość, a nie tylko sentymentalną – dla nas.
Pana ojciec nie był artystycznym wyjątkiem w rodzinie, co miało wpływ także na pana zainteresowania.
Wiadomości na ten temat dochodziły do mnie sukcesywnie, w naturalny sposób: nie zasiadaliśmy, żeby prowadzić rozmowy programowe na temat historii rodziny, również dlatego, że po wojnie była w rozsypce. Najstarszy z braci Tadeusz, biochemik, przebywał w Anglii na uniwersytecie w Cambridge, gdzie jeszcze przed wojną był stypendystą Fundacji Rockefellera, a po wojnie odcięła go od nas żelazna kurtyna. Roman, scenograf, mieszkał w Łodzi i zakończył życie w 1960 r., przedwcześnie, absurdalnie, bez sensu.
Już przed wojną zaprojektował Dom Zdrojowy w Krynicy, a po wojnie m.in. Teatr Zagłębia w Sosnowcu i słynną Salę Malinową w łódzkim Grand Hotelu. Ale był znany głównie jako scenograf arcydzieł filmowej „szkoły polskiej”.