[b][link=http://www.rp.pl/galeria/65733,1,332287.html]Zobacz galerię zdjęć z koncertu[/link][/b]
Najbardziej podobała mi się ostatnia prowokacja Madonny: z okularami. Królowa popu, dyktatorka mody, ikona wiecznej młodości, kochanka idealna, prowokatorka doskonała założyła duże, czarne i brzydkie, niemal babcine okulary. Patrzcie, zdawała się mówić, być może już za kilka lat zobaczycie we mnie starszą panią, ale wciąż jestem świetna. I pozostanę najlepsza. Na dowód tego ruszyła w transowy taniec w rytm „Give It 2 Me”. Lekko wirowała w powietrzu, ledwie dotykając parkietu, wyginając ciało w układach breakdance’owych z towarzyszeniem kilkunastu o wiele młodszych tancerzy w czarnych kostiumach i białych opaskach.
Tańczyła na ich czele jak Jackson w „Thrillerze”. Ale uśmiechnięta, zrelaksowana. Po kilku słabszych momentach wieczoru nareszcie była sobą. Śpiewała hedonistyczny hymn o krótkich chwilach radości. Już podczas „Frozen” poczuła się wolna jak pantera, która towarzyszyła jej na telebimie. Jakby zeszło z niej napięcie i przestała czuć ciężar odpowiedzialności za losy współczesnego popu po śmierci Michaela Jacksona.
[srodtytul]Rozsądniejsza od Michaela[/srodtytul]
Niezwykle sugestywnie pokazała, że nie mamy prawa utożsamiać jej z żadną z wielu medialnych czy scenicznych kreacji – kiedy pozowała na nimfetkę, erotyczne bóstwo czy całowała się z Britney Spears. Pocałunek powtórzyła podczas „She’s Not Me”, gdy nonszalancko przechadzała się między tancerkami ucharakteryzowanymi na Madonnę sprzed lat, a także na Marilyn Monroe czy Britney. Podchodziła do nich, obracała jak manekinami, zdejmowała peruki, a części garderoby rzucała fanom na pożarcie. Zamiast siebie samej. Podkreślając, że nikt nie ma prawa zawłaszczać jej życia i osoby. W końcu wykonała najbardziej zbzikowany taniec wieczoru. Bez wyćwiczonych żmudnie układów choreograficznych i wsparcia zespołu. Improwizując, nieco chaotycznie – właśnie po to, by podkreślić, że była, jest i pozostanie wolna. Będzie robić, co chce. Nie skończy jak Jackson.