Ich popularność wzięła się z ulicznych koncertów w Chicago, w nowojorskim i waszyngtońskim metrze. Próbowali szczęścia w europejskich metropoliach, oczywiście wszędzie wzbudzają sensację. Przygodni słuchacze nagrywają ich występy kamerami, telefonami komórkowymi, czym się da, i zamieszczają w serwisie społecznościowym YouTube. Fama o nich przekazywana jest z ust do ust.
Nie mają wytwórni płytowej, która zajęłaby się ich promocją. Swoje nagrania rozprowadzają na płytach CD-ROM nagrywanych na komputerze lub na płytach winylowych. Tak było przez pierwszych pięć lat działalności zespołu. Dopiero w tym roku wytwórnia Honest Jon’s wydała ich pierwszy oficjalny album CD „Hypnotic Brass Ensamble”.
Zespół tworzy ośmiu spokrewnionych muzyków: czterech trębaczy, dwóch puzonistów i dwóch tubistów. Jeden z nich, zależnie od potrzeb, zamienia czasem tubę na prostą perkusję – werbel i czynele. Wyrośli w muzycznej rodzinie. Ojcem siedmiu z nich jest trębacz Phil Cohran związany z awangardowym chicagowskim ruchem AACM, grał m.in. w legendarnej Sun Ra Arkestra. Zamiłowanie do jazzu chłopcy wynieśli więc z domu, ale muzyką ich pokolenia są hip-hop i rap. Ich idolami byli Ice Cube i Eazy-E.
Z tych fascynacji zrodził się pomysł na nowoczesny brass band na wzór nowoorleańskich zespołów jazzu tradycyjnego z początków ubiegłego stulecia. Osiem instrumentów dętych potrafi zagrać naprawdę szaloną muzykę.
Dziesięć lat temu pewien elegancko ubrany jegomość przysłuchiwał im się przez kilka godzin w nowojorskim metrze, nie zważając na kolejne uciekające mu pociągi. W końcu otrząsnął się i powiedział muzykom: „Chłopaki, po prostu zahipnotyzowaliście mnie!”. I stąd wzięła się nazwa zespołu.